.
niedziela, 8 lutego 2015
środa, 4 lutego 2015
A ja lubię moje ksiazki ...
Zaliczam się do pokolenia dinozaurów. Pamiętam bowiem świat
- bez internetu, lap-topów, net-booków, smartfonów, smartkaczów, tabletów, ba –
nawet bez telefonów komórkowych. Za mojego życia narodziła się płyta CD, deska
snowboardowa, zegarek kwarcowy, automatyczna skrzynia biegów, cyfrowy aparat
fotograficzny, upadł niezwyciężony Związek Radziecki, przestało istnieć NRD -
państwo „dobrych” Niemców (czyli DDR - Deutsche Dramatische Republik, jak – z
zupełnie nieznanych mi przyczyn – mówili niektórzy) - oczywiście w odróżnieniu
od tych „złych” z NRF-u, a później z RFN-u. Polak został Papieżem, rozpadł się
PRL, Polska weszła do Unii Europejskiej i została członkiem NATO, zlikwidowano
cenzurę, paszport mam w szufladzie, dolary – na wyciągnięcie ręki, ale i tak
wszyscy wolą euro. W końcu - życie wirtualne przerosło rzeczywistość i trochę
się już pogubiłem w tym wszystkim.
Nie wiem nawet, czy jeszcze realnie żyję, skoro dla wielu
„znajomych” ważniejsze jest życie fejsbukowe i liczą się fakty, wydarzenia i
sytuacje tam właśnie opisane, a nie te, które wydarzały się naprawdę. Czasami
świat wirtualny przecina się z rzeczywistym, ale coraz częściej – przynajmniej
tak mi się wydaje – są to światy i byty równoległe, czasami oddalone od siebie
o tysiące lat. Nawet mi to specjalnie
nie przeszkadza (każdy wybiera taki świat, na jaki sobie zasłużył), ale
nieodmiennie towarzyszy mi pewien lęk, że zniknie kiedyś coś, co jest ważnym
elementem mojego realnego, a nie wirtualnego życia. Nie potrafię sobie bowiem
wyobrazić życia bez zwyczajnej książki i boję się świata, w którym zastąpią ją
audio-booki, e-booki, czytniki itp. Dla mnie papierowa edycja książki, pachnąca
farbą drukarską, szeleszcząca, z okładka twardą czy miękką, z ilustracjami czy bez,
stojąca na mojej półce, zalegająca na
stoliku przy łóżku – jest niezbędna do codziennego życia jak powietrze, woda
czy pożywienie. Przebolałem jakoś chwilowy upadek czarnej, winylowej płyty z
jej całą kulturą (okładki takich płyt bywały nie tylko samodzielnymi dziełami
sztuki, one wręcz zachwycały swoim pięknem), przebolałem również upadek
kaseciaków . Pogodziłem się z tym ale
odejścia w wirtualne zaświaty wynalazku Gutenberga jednak nie potrafię sobie
wyobrazić. Wiem, wiem, świat wciąż się zmienia i pędzi do przodu (skądinąd
gdzie on tak się spieszy – na skraj przepaści?), od dawna jest globalną wioską,
a nowe czasy wymagają nowych technologii i udogodnień, ale… Czy książki
przetrwają w swojej tradycyjnej wersji, czy już skazane są na zagładę? Gazety,
czasopisma i magazyny już ewakuują się powoli w stronę Internetu. Wikipedia
pokonała w gladiatorskich zmaganiach grube encyklopedyczne tomy. Słowniki i
leksykony – też w odwrocie. Wybaczcie mi jednak wszyscy zwolennicy e-booków,
ale ja zdecydowanie pozostanę do samego końca na czytelniczym posterunku w
swojej pieczarze razem z pokrytymi kurzem starymi woluminami. Ale żaden ze mnie
bohater, przecież to tylko przyzwyczajenie, które jest drugą naturą człowieka i
dinozaura.
Nie usiadłem też u zarania ery komputerowej nad rzeką Stobrawą
i nie płakałem nad losem biednego
wynalazku Gutenberga. W najbliższej przyszłości również nie zamierzam tego
robić. Owszem, lubię książki. Lubię je czytać w formie drukowanej (o ile są
poręczne), cenię dobry skład. Lubię kartkować, wąchać, wertować i gładzić
palcem brzegi, czyli ogólnie przyznaję się do uprawiania pornografii
bibliofilskiej. Papieru jednak wedle mojej oceny zużywamy za dużo. Drzew na
papier ścinamy też dużo, więc jeśli mam szansę, to kartki zadrukowuję z obu
stron, a czego nie muszę drukować, tego nie drukuję. Wirtualny tekst nie
śmieci, nie przeszkadza i nie zagraża środowisku. Z tych samych powodów
wolałbym ograniczyć ilość wszystkiego, co tylko drukowane. Po prostu nie trzeba
wszystkiego drukować, bo nie wszystko do druku się nadaje ! Nie ma jednak
powodu do paniki. Jestem w pełni przekonany i ręczę, że książka nie zniknie. Co
prawda już nie będzie brylować w salonie i przeniesie swoje manatki do gabinetu
na piętrze, ale nie wyprowadzi się. Zmieni się tylko jej dostępność i przesunie
się w inne obszary kultury. Tak jak inne technologie przed nią stanie się
towarem bardziej luksusowym i bardziej ekskluzywnym. Książka stanie się domeną
koneserów, znawców papieru i „archaicznej” sztuki drukarskiej. I bardzo dobrze.
Drukowanie w biliardonach zygżdylionów „50 twarzy Greya” nie przydaje splendoru
ani książkom, ani papierowi, na którym są drukowane. Amatorzy książek –
cieszcie się. Szklanka jest do połowy pełna. No bo chyba dobrze zrozumiałem, że
chodzi o radość z obcowania z papierowym wydawnictwem, a nie o zwykłe
malkontenctwo nad zmieniającym się światem?
niedziela, 1 lutego 2015
Subskrybuj:
Posty (Atom)