[Jerzy Waldorff, "Bracia mniejsi", 1978]
Nastała pora ciemnych, ciepłych wieczorów. Bociany siedzą na sosnach. Wszystko zarośnięte i czarne. Uczucie zupełnej izolacji. Długo siedziałem na ganku w fotelu. Tropek siadł na stopniu ze mną i położył mi głowę na ramieniu. Razem kontemplowaliśmy noc i gwiazdy, i ciepło, i latające odrzutowce. Świat piękny, niezrozumiały i przeraźliwy. Wbrew temu, co mówi Kierkegaard, nie mam rozpaczy w sercu. Ale on mówi, że to właśnie jest rozpacz.
[Jarosław Iwaszkiewicz, "Dzienniki", 9 sierpnia 1966]
[Jarosław Iwaszkiewicz, "Dzienniki", 9 sierpnia 1966]
Śmierć Tropka jest dla mnie czymś niespodziewanie okropnym. Po tym samym można wnioskować jak bardzo już jestem stary, że to zdarzenie, dla innych ludzi błahe, stało się dla mnie tak ciężkim przeżyciem i niechybnie pchnęło mnie o parę lat w stronę własnego grobu. W dodatku ubrdałem sobie, że zaraz za progiem wieczności czeka na mnie Tropek i będzie się tak bardzo cieszył po swojemu z mojego przyjścia.
[Jarosław Iwaszkiewicz, "Dzienniki", 29 lutego 1976]
[Jarosław Iwaszkiewicz, "Dzienniki", 29 lutego 1976]
W niecałe cztery tygodnie po Tropku poszedł Medorek. [...] Czuję się stary, niepotrzebny, bardzo znudzony życiem. Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Hania nie bardzo rozumie mój stan. Firma Medorkiewicz i Tropczyński zrobiła straszną plajtę.
[Jarosław Iwaszkiewicz, "Dzienniki", 8 marca 1976]
[Jarosław Iwaszkiewicz, "Dzienniki", 8 marca 1976]
Poeta mówi:
Żono! Widzisz te dwie muchy
na parapecie okna
zabite muchozolem
Tyleż one znaczą we wszechświecie
co nasze martwe ukochane psy
co leżą tu pod kamieniem
Pamiętasz ten wyraz Tropka
gdy mu się coś mówiło
a on nie rozumiał
marszczył czoło skupiał się
i nie rozumiał
Bo był zwierzątkiem
My też nie rozumiemy
Patrz mówią do nas obłoki
zorze gwiazdy
wiatry
a my nie rozumiemy
[Jarosław Iwaszkiewicz, "Stary poeta" w: "Mapa pogody", 1977]
Żono! Widzisz te dwie muchy
na parapecie okna
zabite muchozolem
Tyleż one znaczą we wszechświecie
co nasze martwe ukochane psy
co leżą tu pod kamieniem
Pamiętasz ten wyraz Tropka
gdy mu się coś mówiło
a on nie rozumiał
marszczył czoło skupiał się
i nie rozumiał
Bo był zwierzątkiem
My też nie rozumiemy
Patrz mówią do nas obłoki
zorze gwiazdy
wiatry
a my nie rozumiemy
[Jarosław Iwaszkiewicz, "Stary poeta" w: "Mapa pogody", 1977]
Zaszyta w głębi mieszkania, w ostatnim pokoju siedzę przy biurku i piszę. O jakiejś chwili – nie wiadomo czemu – nieśmiałym, dyskretnym truchcikiem swoim wchodzi [charcica] Diana. Jest to chwila, gdy nagle zatęskniła, gdy poczuła, że oto koniecznie teraz musi być razem... Idzie pomiędzy meblami do mnie i, z boku stając, leciutko kładzie mi pysk na kolanie: ona nie chce przeszkadzać, tak tylko przyszła. O ile nie pogłaszczę jej i nic nie powiem, będzie tak stała bez ruchu, nie ważąc się na więcej – i wreszcie o niezauważonej chwili cicho odejdzie. Ale, jeżeli powiem: "Dianusiu" – jeżeli obejmę i ośmielę, wtedy rozpoczynają się długie, słodkie obrzędy naszej przyjaźni. Za nosem przychodzi jedna i druga łapa, później szczupaczym rzutem wślizguje się na kolana wypukła pierś, a oczy z bliska, radośnie patrzą w oczy. I nastaje szczęście zupełne: łeb wysmukły, tkliwy i rzewny, przytulony do szyi w długim, nieruchomym upojeniu.
[Zofia Nałkowska, "Nasza przyjaźń" w: "Między zwierzętami", 1915]
[Zofia Nałkowska, "Nasza przyjaźń" w: "Między zwierzętami", 1915]
I oto jednego jesiennego dnia, gdy zaczęły pustoszeć letnie wille okoliczne, przyszła do naszego domu na wsi nieznajoma, mała, biała suka szpic, łagodna i ładna. Przyszła i nie chciała odejść. Poczuła się u siebie i z obecnych tutaj osób mnie obrała sobie za panią. [...] Zachowywała się od pierwszej chwili tak, jakby zawsze była moim psem. Przykładała swą małą główkę do mej sukni, patrzyła mi w oczy i kładła się u mych nóg, jak kołnierz z białego lisa, kiedy spadnie na ziemię. Zrobiliśmy wywiad w okolicy. Nikomu taka suka nie zginęła i nikt jej nie znał. Więc została u nas i od razu weszła w swą rolę domowego psa. Nazwałam ją Nidą. [...] Nie spuszczała ze mnie swych czarnych oczów, oprawnych w białe futro. Gdy zaś usiadłam do pisania, znowu leżała przy mnie najbliżej jak można, dotykając mej podeszwy czubkiem ucha albo strzępkiem ogona. Nie tylko przystała na mnie, nie tylko się na mnie zgodziła, ale była mną w najwyższym stopniu zainteresowana i mogę to powiedzieć, nawet – zachwycona. Nie odstępowała mnie na krok, póki znowu razem nie poszłyśmy na obiad. Dla innych była także puszysta, miękka, miła, grzeczna, ale gdy kto zaczął ją głaskać lub wziął za łapę, uciekała do mnie. Bo tylko w moim pobliżu czuła się spokojna i bezpieczna. Dziwiłam się, skąd ona ma tę pewność, że to właśnie ja jestem godna jej zaufania, że to ja jestem tą jedyną, która się za nią ujmie, która ją weźmie w obronę.
[Zofia Nałkowska, "Nida" w: "Między zwierzętami", 1915]
[Zofia Nałkowska, "Nida" w: "Między zwierzętami", 1915]
Ramzes nie został otrzymany od przyjaciół w charakterze upominku ani wybrany spośród innych psów jako jedyny właściwy. Leżał zimą w jednej z bram sąsiedzkich, skostniały od mrozu, zdychający z głodu, karmiony przez przechodniów o miękkich sercach, pokaleczony przez psy mocniejsze. W pewnej chwili miał tego dosyć i zwyczajnie zaszczekał pod drzwiami, by go wpuścić. Wszedłszy, dał do zrozumienia, że czuje się dobrze. I został. Nadano mu imię Ramzes, by go podnieść na duchu. Nie może bowiem wylegitymować się żadną rasą. Ramzes jest miły w obejściu i ma duży wdzięk towarzyski. Jest ponadto głęboko wrażliwy i uczuciowy. Serdeczny wobec ludzi, znający się na żarcie, dobrotliwy dla kotów. Je z nimi z jednego talerza i bez sprzeciwu ustępuje im lepsze kąski. Gdy ktoś z bliskich wraca do domu, Ramzes radość swą wyraża głośnym szczekaniem, od którego uszy pękają. Skacze przy tym w miejscu wprost do góry tak wysoko, jak tylko może. I przez krótką chwilę, nim zacznie spadać, zawisa nieruchomo w powietrzu w podwiniętymi łapkami, z radosną, rozwartą serdecznym uśmiechem mordką.
[Zofia Nałkowska, "Ramzes" w: "Między zwierzętami", 1915]
[Zofia Nałkowska, "Ramzes" w: "Między zwierzętami", 1915]
Cały sierpień owego roku przebawiłem się z małym, kapitalnym pieskiem, który pewnego dnia znalazł się na podłodze naszej kuchni, niedołężny i piszczący, pachnący jeszcze mlekiem i niemowlęctwem, z nieuformowanym, okrągławym, drżącym łebkiem, z łapkami jak u kreta rozkraczonymi na boki i z najdelikatniejszą, mięciutką sierścią. Od pierwszego wejrzenia zdobyła sobie ta kruszynka życia cały zachwyt, cały entuzjazm chłopięcej duszy. Z jakiego nieba spadł tak niespodzianie ten ulubieniec bogów, milszy sercu od najpiękniejszych zabawek? [...] Piesek był aksamitny, ciepły i pulsujący małym, pospiesznym sercem. Miał dwa miękkie płatki uszu, niebieskawe, mętne oczka, różowy pyszczek, do którego można było włożyć palec bez żadnego niebezpieczeństwa, łapki delikatne i niewinne, z wzruszającą, różową brodaweczką z tyłu, nad stopami przednich nóg. Właził nimi do miski z mlekiem, żarłoczny i niecierpliwy, chłepcący napój różowym języczkiem, ażeby po nasyceniu się podnieść żałośnie małą mordkę z kroplą mleka na brodzie i wycofać się niedołężnie z kąpieli mlecznej.
[Bruno Schulz, "Nemrod" w: "Sklepy cynamonowe", 1933]
[Bruno Schulz, "Nemrod" w: "Sklepy cynamonowe", 1933]
Przyszli tłuści państwo z Ursusa ze swą suczką do Dyla. Suczka z początku gryzła, potem zaczęły się zaloty. Właściciele jak dwie kluchy siedzieli na ławeczce. Ona żarła czereśnie (które jej podałam), choć uprzedziłam ją, że są z robakami. Obserwowałam psy z okna. Był to rodzaj zabawy czy pełnych wdzięku tańców i miało to w sobie coś niesamowicie "ludzkiego". Kiedy się psie wesele odbyło, a staruchowie z suczką odeszli, byłam pewna, że Dyl będzie uspokojony na jakiś czas. Tymczasem do wieczora tak szalał z tęsknoty za tą suczką, jakby się w niej teraz dopiero zakochał. Bez końca stawał w prawym kącie ogrodu, gdyż poszli w tamtą stronę – śpiewał, jęczał, myślałam, że siatkę rozgryzie.
[Maria Dąbrowska, "Dzienniki", zapis – 14 lipca 1960]
[Maria Dąbrowska, "Dzienniki", zapis – 14 lipca 1960]
Był to młodziutki wyżeł brązowy, w białej kamizelce. [...] Człowiek w kożuchu poklepał go szorstką ręką po zamszowym brązowym łbie. Już się nie uśmiechał.
– No, Tumry – powiedział – do widzenia. Zostaniesz w dobrym miejscu. Twój pan odjeżdża daleko.
Pies uważał tę całą przemowę za zbyteczną, ale przez grzeczność słuchał jej zalotnie, gnąc się i tuląc do kolan i mrużąc oczy pod pieszczotą szorstkiej ręki. Nagle został brutalnie odepchnięty – aż się zatoczył. Nieznajomy w kożuchu wyszedł. Tumry zrobił to, co robi w takim wypadku człowiek. Nie uwierzył, że został odtrącony i porzucony. Stał znowu przy zamkniętych drzwiach, przechyliwszy nieco głowę. Czoło pofałdowało mu się, ale oczy śmiały się jeszcze. Wodził nimi wzdłuż szpary drzwi, podnosząc i zniżając łeb.
[Maria Dąbrowska, "Pies" w: "Uśmiech dzieciństwa", 1923
On – to było sześciotygodniowe szczenię. Airedale terrier. Był synem [Ireny] Krzywickiej i wnukiem [Mieczysława] Grydzewskiego. Pani Irena przysłała go z kokardą czerwoną: śmieszne, ciepłe, kudłate, ruchliwe, życzliwe, usiłujące lizać czerwonym języczkiem, lejące w sposób nieposkromiony stworzenie. Toteż przez czas dzieciństwa nazywał się "wodociągiem", nim w wieku męskim otrzymał imię Gaweł. [...] Gaweł, żyjąc z [kotką syjamską] Malwinką w przykładnej przyjaźni, opanowany był nieprzejednaną nienawiścią do kotów i do krów. Ganiał wytrwale koty po całym obejściu. Gdy jednak przyparł kiedyś jakiegoś kota w kącie między ścianami, stał, ustawiwszy się w niego głupią mordą i nie wiedział, co zrobić. [...] Poza tym był w wielkiej zgodzie z Martą kucharką. Kiedy Marta wychodziła za mąż – a za mąż wyszło kolejno z Domeczku pięć pokojówek lub kucharek – kiedy w kościele na Żoliborzu uklękła przy ołtarzu z panem młodym, nagle wpadł Gaweł, przeszorował przez cały kościół, wspiął się, nie bacząc na welon ślubny, i polizał pannę młodą po twarzy.
[Melchior Wańkowicz, "Ziele na kraterze", 1957]
[Melchior Wańkowicz, "Ziele na kraterze", 1957]