.
piątek, 26 sierpnia 2016
środa, 24 sierpnia 2016
I po wakacjach , niebanalnych tym razem bo remontowych :-)
I pomyśleć , że to wszystko zaczęło się od szafy ……..
sąsiada. Ładna do zabudowy i do przygarnięcia ……. Ale co zrobić z naszą ,
starą, zastaną jeszcze po poprzednich
lokatorach ……
- Godzina 11 - zaczynam
rozwalać 30-letnią sosnową starą szafę
- Godzina 17 - wciąż rozwalam ….
- Godzina 22 - wciąż rozwalam ….
Dzień drugi – wciąż rozwalam ……
Nie mam wątpliwości – poprzednich lokatorów rozsadzała
duma, gdy tworzyli tę szafę. Trzydrzwiowe monstrum, szerokie na dwa metry,
składające się w jednej trzeciej z części półkowej, w dwóch trzecich z
garderoby na wieszaki. Solidna robota, prawdziwe drewno, nie jakaś sklejka ze
zrecyklingowanych, zgrzybiałych palet. Zawiasy drzwiowe – a właściwie, śruby
podtrzymujące zawiasy – biegły przez całą wysokość szafy, co kilka centymetrów.
Nie że dwa zawiasy i koniec. Podejrzewam, że szafę tę projektował niezły
paranoik, który pod płaszczykiem mebli chciał przekazać ideę zbliżającej się
wojny nuklearnej. Kto zrobił tę szafę, mógł czuć się wybrańcem – gdyby pierwsze
bomby wzniosły się ku niebu, wystarczyło by wejść do środka, zamknąć drzwi i
wyjść dopiero wtedy, gdy opadnie radioaktywny pył.
Nic takiego się nie zdarzyło. Mamy czasy pokoju, szafa
(a raczej kawałki które z niej zostały) przeszły we władanie okolicznych
zbieraczy „wszystkiego co przyda się” .
I wtedy pojawił się problem: co zrobić z kupą
niepotrzebnych rzeczy? Nie chodzi o przestarzałą szafę, ale i o jej zawartość.
Chomikowanie stuffu (ang. stuff, pl. rzeczy, klamoty) przez lata – na zasadzie
„Czy to się przyda? Pewnie tak. Ale do czego? Nie bardzo wiem, ale wrzućmy to
do szafy. Później zobaczymy!” ma swoje dobre strony: ogranicza przykrą
emocjonalnie konieczność wyrzucania rzeczy, z którymi wiążą się wspomnienia,
marzenia, niezrealizowane pomysły. Oznacza to jednak mnóstwo czasu zmarnowanego
na rozkręcanie, pakowanie i wynoszenie z domu rzeczy, które w zasadzie są
jeszcze użyteczne i do czegoś by się przydały.
Nie lubimy wyrzucać rzeczy, które nie są zepsute.
Wytarte buty? Wio, do śmietnika. Kubek z urwanym uchem? Już go nie ma. Kurtka z
przykrótkimi rękawami? Idąc na zakupy, wyniosę ją do kontenera akcji humanitarnej.
Ale coś co wciąż działa, co wciąż nadaje się do użytku? To bluźnierstwo! Dowód
na upadek obyczajów, na zdziczenie konsumeryzmem. Objaw uzależnienia od
posiadania, zatracenia wartości, zhańbienia tradycji.
I tu ratunkiem była ….. szafa
Zmiana wartości jest oczywista. Ale ten charakter
zmiany to naturalna kolej rzeczy. Starsze pokolenie wychowane zostało w
warunkach powojennych i politycznej zależności. Posiadanie rzeczy – mieszkania,
samochodu, telewizora, telefonu, kartek na mięso, odzieży – tworzyło
psychologiczną wartość obywatela. Był to dowód, że pomimo niesprzyjających
okoliczności, dzięki inteligencji, niezłomności i cwaniactwu Polacy potrafią
nagiąć system dla własnych korzyści.
Obecnie posiadanie rzeczy jest dowodem na przywiązanie
do określonego miejsca. To ciężar, który uniemożliwia mobilne przeżywanie
świata, życia, znajomości. Nie na darmo każdy ekspert od mobilnego lifestyle’u
jako pierwszy punkt wskazuje zmniejszenie liczby posiadanych rzeczy i
automatyzację wszelkich rachunków i płatności za użytkowane dobra (mieszkanie,
telefon – internet nie, bo z niego korzysta się już za free w kawiarniach i na
lotniskach).
Wyrzucanie rzeczy – czy to przed remontem, czy to w
ramach wiosennych porządków (fajna kulturowa wymówka na pozbywanie się stuffu,
zmniejszająca indywidualne poczucie winy) – wiąże się z wydatkiem emocjonalnym.
Niezależnie czy chodzi o ubrania, gazety, książki, czy empetrójki z muzyką, dochodzi
do aktywacji marzeń i planów, które były związane z tymi przedmiotami. „W tej
sukience przebawiłam kiedyś cały weekend. To były czasy…”, „Tej muzyki
słuchałem, gdy rzuciła mnie dziewczyna”. „W to miejsce z magazynu planowaliśmy
pojechać w wakacje”. I tak dalej, i tak dalej.
To oczywisty błąd. Nasza tożsamość – to, kim jesteśmy
– nie bierze się z tego, czego nie zrobiliśmy. To tylko nasz wyidealizowany
obraz tego, kim mogliśmy się stać. Ale podłe okoliczności sprawiły, że
pozostały nam jedynie duchy równoległego życia. Wydaje się, że to pozytywny
mechanizm (tak jak przycisk paniki), stabilizujący napięcie między poczuciem
żalu a koniecznością radzenia sobie w życiu. Ale duchy – niezależnie czy
realne, czy psychologiczne – mają to do siebie, że nie puszczają. Trzymają przy
sobie, zabierają część energii na podtrzymywanie siebie. Energii, którą można
przeznaczyć na planowanie i realizację nowych celów, nowych marzeń.
Jak wybrnąć z tej pułapki? Z jednej strony, mamy pomoc
ze strony firm. Zaplanowane techniczne starzenie produktów uwalnia nas od
konieczności wyboru. Prosta procedura „Zepsuło się, więc wyrzucamy” i świat
znów jest nasz. Dlatego nie warto narzekać, że co roku na rynku pojawiają się
nowe buty, telefony, samochody, a komputery mają z góry określoną przydatność.
Fakt, firmy zapewniają sobie w ten sposób przychody. Ale i my na tym
korzystamy. Może nawet bardziej.
Z drugiej strony, kiedyś korzystałem z następującego
pytania: „Jeśli ten przedmiot oddam komuś znajomemu, czy ta osoba wykorzysta go
i osiągnie jakąś korzyść?”. Jeśli nie, znikają opory przed wyrzuceniem
bezwartościowego – zgodnie z odpowiedzią na pytanie – przedmiotu. Jeśli tak,
przedmiot właśnie zyskał nowego właściciela. Jest to oczywiście sztuczka
odsuwająca konieczność podjęcia trudnej decyzji. Ale, hej, nie wszystko w życiu
musi być trudne i żmudne. Poza tym, co jakiś czas obdarowana osoba faktycznie
skorzysta z przedmiotu.
Popularne ostatnio stały się aukcje i sprzedaż
nieużywanych przedmiotów, wzorowane na amerykańskich wyprzedażach garażowych.
Jest to jakiś pomysł, tylko trzeba to robić z odpowiednim wyprzedzeniem. Nie
zawsze uda się szybko wszystko sprzedać, a termin rozpoczęcia remontu zbliżał
się nieubłaganie…..
wtorek, 23 sierpnia 2016
środa, 3 sierpnia 2016
Subskrybuj:
Posty (Atom)