.

.

środa, 24 sierpnia 2016

I po wakacjach , niebanalnych tym razem bo remontowych  :-) 

I pomyśleć , że to wszystko zaczęło się od szafy …….. sąsiada. Ładna do zabudowy i do przygarnięcia ……. Ale co zrobić z naszą , starą, zastaną  jeszcze po poprzednich lokatorach ……  

- Godzina 11 -  zaczynam rozwalać 30-letnią sosnową starą szafę
- Godzina 17 - wciąż rozwalam ….
- Godzina 22 - wciąż rozwalam ….
Dzień drugi  – wciąż rozwalam ……

Nie mam wątpliwości – poprzednich lokatorów rozsadzała duma, gdy tworzyli tę szafę. Trzydrzwiowe monstrum, szerokie na dwa metry, składające się w jednej trzeciej z części półkowej, w dwóch trzecich z garderoby na wieszaki. Solidna robota, prawdziwe drewno, nie jakaś sklejka ze zrecyklingowanych, zgrzybiałych palet. Zawiasy drzwiowe – a właściwie, śruby podtrzymujące zawiasy – biegły przez całą wysokość szafy, co kilka centymetrów. Nie że dwa zawiasy i koniec. Podejrzewam, że szafę tę projektował niezły paranoik, który pod płaszczykiem mebli chciał przekazać ideę zbliżającej się wojny nuklearnej. Kto zrobił tę szafę, mógł czuć się wybrańcem – gdyby pierwsze bomby wzniosły się ku niebu, wystarczyło by wejść do środka, zamknąć drzwi i wyjść dopiero wtedy, gdy opadnie radioaktywny pył.
Nic takiego się nie zdarzyło. Mamy czasy pokoju, szafa (a raczej kawałki które z niej zostały) przeszły we władanie okolicznych zbieraczy „wszystkiego co przyda się” .
I wtedy pojawił się problem: co zrobić z kupą niepotrzebnych rzeczy? Nie chodzi o przestarzałą szafę, ale i o jej zawartość. Chomikowanie stuffu (ang. stuff, pl. rzeczy, klamoty) przez lata – na zasadzie „Czy to się przyda? Pewnie tak. Ale do czego? Nie bardzo wiem, ale wrzućmy to do szafy. Później zobaczymy!” ma swoje dobre strony: ogranicza przykrą emocjonalnie konieczność wyrzucania rzeczy, z którymi wiążą się wspomnienia, marzenia, niezrealizowane pomysły. Oznacza to jednak mnóstwo czasu zmarnowanego na rozkręcanie, pakowanie i wynoszenie z domu rzeczy, które w zasadzie są jeszcze użyteczne i do czegoś by się przydały.
Nie lubimy wyrzucać rzeczy, które nie są zepsute. Wytarte buty? Wio, do śmietnika. Kubek z urwanym uchem? Już go nie ma. Kurtka z przykrótkimi rękawami? Idąc na zakupy, wyniosę ją do kontenera akcji humanitarnej. Ale coś co wciąż działa, co wciąż nadaje się do użytku? To bluźnierstwo! Dowód na upadek obyczajów, na zdziczenie konsumeryzmem. Objaw uzależnienia od posiadania, zatracenia wartości, zhańbienia tradycji.
I tu ratunkiem była ….. szafa
Zmiana wartości jest oczywista. Ale ten charakter zmiany to naturalna kolej rzeczy. Starsze pokolenie wychowane zostało w warunkach powojennych i politycznej zależności. Posiadanie rzeczy – mieszkania, samochodu, telewizora, telefonu, kartek na mięso, odzieży – tworzyło psychologiczną wartość obywatela. Był to dowód, że pomimo niesprzyjających okoliczności, dzięki inteligencji, niezłomności i cwaniactwu Polacy potrafią nagiąć system dla własnych korzyści.
Obecnie posiadanie rzeczy jest dowodem na przywiązanie do określonego miejsca. To ciężar, który uniemożliwia mobilne przeżywanie świata, życia, znajomości. Nie na darmo każdy ekspert od mobilnego lifestyle’u jako pierwszy punkt wskazuje zmniejszenie liczby posiadanych rzeczy i automatyzację wszelkich rachunków i płatności za użytkowane dobra (mieszkanie, telefon – internet nie, bo z niego korzysta się już za free w kawiarniach i na lotniskach).
Wyrzucanie rzeczy – czy to przed remontem, czy to w ramach wiosennych porządków (fajna kulturowa wymówka na pozbywanie się stuffu, zmniejszająca indywidualne poczucie winy) – wiąże się z wydatkiem emocjonalnym. Niezależnie czy chodzi o ubrania, gazety, książki, czy empetrójki z muzyką, dochodzi do aktywacji marzeń i planów, które były związane z tymi przedmiotami. „W tej sukience przebawiłam kiedyś cały weekend. To były czasy…”, „Tej muzyki słuchałem, gdy rzuciła mnie dziewczyna”. „W to miejsce z magazynu planowaliśmy pojechać w wakacje”. I tak dalej, i tak dalej.
To oczywisty błąd. Nasza tożsamość – to, kim jesteśmy – nie bierze się z tego, czego nie zrobiliśmy. To tylko nasz wyidealizowany obraz tego, kim mogliśmy się stać. Ale podłe okoliczności sprawiły, że pozostały nam jedynie duchy równoległego życia. Wydaje się, że to pozytywny mechanizm (tak jak przycisk paniki), stabilizujący napięcie między poczuciem żalu a koniecznością radzenia sobie w życiu. Ale duchy – niezależnie czy realne, czy psychologiczne – mają to do siebie, że nie puszczają. Trzymają przy sobie, zabierają część energii na podtrzymywanie siebie. Energii, którą można przeznaczyć na planowanie i realizację nowych celów, nowych marzeń.
Jak wybrnąć z tej pułapki? Z jednej strony, mamy pomoc ze strony firm. Zaplanowane techniczne starzenie produktów uwalnia nas od konieczności wyboru. Prosta procedura „Zepsuło się, więc wyrzucamy” i świat znów jest nasz. Dlatego nie warto narzekać, że co roku na rynku pojawiają się nowe buty, telefony, samochody, a komputery mają z góry określoną przydatność. Fakt, firmy zapewniają sobie w ten sposób przychody. Ale i my na tym korzystamy. Może nawet bardziej.
Z drugiej strony, kiedyś korzystałem z następującego pytania: „Jeśli ten przedmiot oddam komuś znajomemu, czy ta osoba wykorzysta go i osiągnie jakąś korzyść?”. Jeśli nie, znikają opory przed wyrzuceniem bezwartościowego – zgodnie z odpowiedzią na pytanie – przedmiotu. Jeśli tak, przedmiot właśnie zyskał nowego właściciela. Jest to oczywiście sztuczka odsuwająca konieczność podjęcia trudnej decyzji. Ale, hej, nie wszystko w życiu musi być trudne i żmudne. Poza tym, co jakiś czas obdarowana osoba faktycznie skorzysta z przedmiotu.

Popularne ostatnio stały się aukcje i sprzedaż nieużywanych przedmiotów, wzorowane na amerykańskich wyprzedażach garażowych. Jest to jakiś pomysł, tylko trzeba to robić z odpowiednim wyprzedzeniem. Nie zawsze uda się szybko wszystko sprzedać, a termin rozpoczęcia remontu zbliżał się nieubłaganie…..