.

.

wtorek, 10 stycznia 2017

Święta , święta i po świętach, Nowy Rok nastał , a co zostanie nam w pamięci ……

A kiedyś …..  w naszym małym miasteczku, ludzie przemykali się w mroźny dzień (tak grudzień zawsze był mroźny i ze śniegiem), niosąc siatki z zakupami. Zapewne część z nich po drodze zajrzała do budynku poczty, aby nadać już z pewnością spóźnione, kartki  świąteczne. A tam urzędnicy w granatowych fartuchach…..
Przypomniał mi się tamten klimat tych dni…….
 Przede wszystkim było cicho. Zimy były normalne, białe, zawsze mroźne, skrzypiące szronem.
Widywało się jeszcze nieliczne furmanki z węglem. Był prawdziwy targ rolny gdzie można było dostać czasem wiejski chleb, śmietanę i masło, jajka, a pewnie i wtajemniczeni mogli zaopatrzyć się w cielęcinę i schab. Wszystko  bez pozwoleń, kontroli, systemów podatkowych i kar.
Miasteczkowe gospodynie kupowały to, co jak mówiły: jest lepsze niż to w sklepie „Społem”. W tych sklepach kupowało się karpie, które potem beznadziejnie pływały „w kółko” w wannach. Można było palcem pogłaskać je po zimnym i śliskim grzbiecie. Sprzedaż trwała do zmierzchu. Potem jak codziennie noc brała w posiadanie miasteczko, ludzi i śpiące wrony na drzewach.
Delikatnie odczuwało się jakieś podniecenie zbliżającymi się świętami. W oknach kuchni dłużej niż zwykle, paliło się światło. Dzieci zasypiały w prawdziwych puchowych pierzynach. Za oknem panowała noc i cisza.
Właściwie to Wigilia następowała gwałtownie. Jeszcze poprzedniego dnia zapachy z kuchni mieszały się z zapachem pasty do podłogi, a już następnego, koło południa nakrywano stół białym obrusem, ustawiano talerze, na których codziennie się nie jadło. Potem stawiano półmiski z karpiem w galarecie, smażonym, makiełki, zupę z suszonych grzybów, śledzie w śmietanie …… czegóż tam nie było.
Pamiętam również makaron, którego w sklepach nie było. Moja babcia robiła je sama wałkując ciasto do prawie przeźroczystej cienkości, a potem suszyła wielkie placki na stole przykrytym ściereczkami. Potem kroiła na wąskie paski i kręcąc maszynką wychodziły cienkie paski, idealne do rosołu na pierwszy dzień świąt. Wtedy już można było jeść potrawy z mięsa. W piekarniku dochodziła gęś lub indyk. To było cudowne świąteczne „wypasione” jak powiedziałbym dzisiaj, jedzenie.
Odświętny stół czekał na sygnał. Dzieciom kazano przez okno patrzeć w niebo, wypatrując pierwszej gwiazdki.
- Jest! Jest! Jest gwiazdka! – wołały dzieci.
Wtedy magia osiągała swoje apogeum. Jako dziecko stawałem się kimś ważnym, do kogo podchodzą starsi, łamiemy się opłatkiem, i wszyscy po kolei życzą mi abym był grzeczny i nie chorował.
Przyjmowałem te hołdy z powagą i radością, odurzony chwilą, zapachem parujących potraw i podniecony nadchodzącym momentem obdarowania się prezentami.
Wszyscy wtedy mieliśmy po kilka lat. Wierzyliśmy w Dzieciątko , które nagradzało tylko grzeczne dzieci, a te, które nabroiły, bały się, że pod choinka znajdą rózgę. Mnie jakoś się udawało.
Wolno było nie spać aż do północy. Kiedy zmrożony śnieg chrupał pod butami, a wszystkie gwiazdy usadowiły się na granatowym niebie, ta wigilijna noc stawała się magiczną, niepowtarzalną chwilą w roku.
Z sąsiednich mieszkań słychać było kolędy. Niosły się w poświacie z okien, toczyły po białym śniegu, bo gdzieś tam, daleko w świecie urodziło się maleństwo, zbawiciel, król naszych dziecięcych duszy. Bardzo było mi go żal, że tylko pieluszką przykryty, w stajence, w drodze urodzony, leży i chyba mu zimno. Zawsze tak wyglądał w stajence, która w naszym starym kościele znajdowała się jeszcze na ołtarzu głównym.(teraz jest w nawie bocznej, prawie nie widoczna) Kolędy już nie snuły się delikatnie, a wybuchały gromko w kościele zwielokrotnione załomami murów, złotem rzeźb postaci, łukami sufitu, dźwiękami organów. Ludzie jakby natchnieni, niektórzy z wilgotnymi oczami, nie wiadomo czy ze wzruszenia czy zimna, śpiewali, jak kto potrafił. Staliśmy się jednym gardłem, jedną wolą, jednym sercem.
Czuło się podniosłość tej chwili, bo nazajutrz wszyscy szarzeli, znowu byli jak zwykle. Tylko w Wigilię „dostawali” skrzydeł.
Następne dni, to było jedzenie, jedzenie, gadanie, nowi goście, odwiedzanie się wzajemne i jedzenie, gadanie, jedzenie… i tak przez dwa kolejne dni.
Choinka stała dumnie, kusiła cukierkami w kolorowym „sreberku”, błyszczała uśmiechami bombek i kusiła dzieci, które czasem kładły się pod nią by chwilkę pobyć w zaczarowanym lesie. Dzieci musiały bawić się swoją fantazją. Telewizja była wtedy dla nich zbyt poważna i niezrozumiała, a nie istniały inne bodźce, które zajęłyby ich umysły. Można było poczytać książkę (koniecznie pod choinką, w świetle różnokolorowych lampek).  A za oknem śnieg , całe lata trwał ten spektakl, niezmiennie, nieuchronnie. Teraz wszystkim przybyło lat, tzw. życiowych doświadczeń…….
Jak bardzo zmienił się ten magiczny dzień świąt. Zatarło się oczekiwanie, nagrodzone chwilą, kiedy udało się kupić karpia, szynkę albo, kiedy statek z cytrusami dopłynął do Gdyni, i już za kilka dni będą pomarańcze i cytryny…
Przede wszystkim jest głośno i jazgotliwie. „Przedświęta” zaczynają się w połowie listopada. Supermarkety stroją się w choinki, Mikołaje, Coca Cola śpiewa „Jingle bells” głośno, nachalnie.
Dzieci, z wyjątkiem tych najmniejszych, już wiedzą, że Mikołaj jest w każdej galerii handlowej, ma sztuczna brodę, więc chyba jest z nim coś nie w porządku. Nie wiedzą, że to robotnik, pocący się w czerwonym uniformie, który za pieniądze rozdaje prezenty i że pracuje do trzeciej a potem przyjdzie jego zmiennik. Przy kasach ustawia się kosze dla biednych, aby i oni mieli coś na święta. My czujemy się lepiej tego dnia. Nasza szczodrość koi nasze sumienie… tylko ci biedni, muszą na nią czekać znowu cały rok…
Panienki przebrane w anioły chodzą po sklepie sprzedając… opłatek! Po opłatek chodziło się do kościoła. Sprzedawała je zakonnica, były jakieś bardziej święte niż ten sztuczny od sztucznego anioła. Półki uginają się pod ozdobami choinkowymi. Wszystkie wyprodukowano w Chinach. Sprzedaż, sprzedaż, zysk. Tylko to się liczy. Zysk i reklama. Reklama w sklepie, na billboardzie, w telewizji w Internecie, wszędzie, gdzie spojrzysz. Kup to! Zobacz to okazja! Świetny pod choinkę… a ta choinka to chyba dodatek do prezentu, który kupisz, a najlepiej kilka. Zamykam oczy i na moment widzę tamten świat w zimowej ciszy, gdzie jedyną akcją reklamową jest wołanie sąsiadki, że przywieźli cytryny.
Dzieci trudno odciągnąć od komputera, aby poszły z nami na spacer, chyba że do supermarketu.
W samochodzie duży bagażnik pomieści wszystkie pragnienia.  Radio samochodowe nadaje „Jingle bell” w jakimś innym wykonaniu. Wieczorem w telewizji będą zapowiedzi programu na wigilijny wieczór. Wspomogą nas gwiazdy estrady, śpiewające za nas kolędy. Przyjemnie jest jak wraz z dźwiękiem sztućców o talerze, przedrze się „Lulajże Jezuniu”.
W lodówkach już czekają odebrane z restauracji brzydkie półmiski z rybami, śledzie ze słoika, reszta ze sklepu. Tylko sałatkę z rukoli zrobiła osobiście Pani domu. Jeszcze tylko ktoś akurat wolny w tej chwili, bo dzieci grają w gry komputerowe, ubierze choinkę i można zaczynać święta. Z telewizora mruczy kolęda, choinka czasem sztuczna, nie pachnie, chińskie ozdoby jakoś nie pasują do słowiańszczyzny, a prezenty? Każdy wie, co dostanie, wiec tylko rozrywamy ozdobne papiery, opakowania z wielkimi kokardami, i sztucznie zachwycamy się sztucznymi prezentami pod sztuczna choinką, ze sztucznymi kolędami w tle. Świat stał się sztuczny.
Przedsiębiorcy liczą kasę, bo teraz będzie zastój, do Walentynek, a zaraz po nich znowu Wielkanoc… jakoś się przeżyje. Tylko ta reklama taka droga, gdyby nie to można by się reklamować więcej, zwłaszcza w telewizji tak, aby programy stały się przerywnikami w blokach reklamowych. Posprzątają sklep z bombek, przygotują serduszka, a potem kurczaczki i baranki. Interes się kręci.
Tylko gwiazdka na niebie jakoś przybladła, niebo pojaśniało od reklam, które tę gwiazdkę reklamują, śnieg albo jest albo go nie ma, bez ładu i składu – płaczą Górale, bo szlag trafił świąteczne dutki. Powycinane choinki leżą w hałdach poświątecznych, ocalałe karpie wrzucą do stawu, niech podrosną do następnego roku!
Tylko ja, szczęśliwy, mam za oknem wierzbę, czekam spokojnie na wiosnę. Dlaczego szczęśliwy? Bo mam w oczach tamten obraz, nastrój i nikt mi go nie odbierze.

A co będą miały w pamięci dzisiejsze dzieci?