.
niedziela, 29 stycznia 2017
sobota, 14 stycznia 2017
wtorek, 10 stycznia 2017
Święta
, święta i po świętach, Nowy Rok nastał , a co zostanie nam w pamięci ……
A
kiedyś ….. w naszym małym miasteczku, ludzie
przemykali się w mroźny dzień (tak grudzień zawsze był mroźny i ze śniegiem),
niosąc siatki z zakupami. Zapewne część z nich po drodze zajrzała do budynku
poczty, aby nadać już z pewnością spóźnione, kartki świąteczne. A tam urzędnicy w granatowych
fartuchach…..
Przypomniał
mi się tamten klimat tych dni…….
Przede wszystkim było cicho. Zimy były
normalne, białe, zawsze mroźne, skrzypiące szronem.
Widywało
się jeszcze nieliczne furmanki z węglem. Był prawdziwy targ rolny gdzie można
było dostać czasem wiejski chleb, śmietanę i masło, jajka, a pewnie i
wtajemniczeni mogli zaopatrzyć się w cielęcinę i schab. Wszystko bez pozwoleń, kontroli, systemów podatkowych i
kar.
Miasteczkowe
gospodynie kupowały to, co jak mówiły: jest lepsze niż to w sklepie „Społem”. W
tych sklepach kupowało się karpie, które potem beznadziejnie pływały „w kółko”
w wannach. Można było palcem pogłaskać je po zimnym i śliskim grzbiecie.
Sprzedaż trwała do zmierzchu. Potem jak codziennie noc brała w posiadanie
miasteczko, ludzi i śpiące wrony na drzewach.
Delikatnie
odczuwało się jakieś podniecenie zbliżającymi się świętami. W oknach kuchni
dłużej niż zwykle, paliło się światło. Dzieci zasypiały w prawdziwych puchowych
pierzynach. Za oknem panowała noc i cisza.
Właściwie
to Wigilia następowała gwałtownie. Jeszcze poprzedniego dnia zapachy z kuchni
mieszały się z zapachem pasty do podłogi, a już następnego, koło południa
nakrywano stół białym obrusem, ustawiano talerze, na których codziennie się nie
jadło. Potem stawiano półmiski z karpiem w galarecie, smażonym, makiełki, zupę
z suszonych grzybów, śledzie w śmietanie …… czegóż tam nie było.
Pamiętam
również makaron, którego w sklepach nie było. Moja babcia robiła je sama
wałkując ciasto do prawie przeźroczystej cienkości, a potem suszyła wielkie
placki na stole przykrytym ściereczkami. Potem kroiła na wąskie paski i kręcąc
maszynką wychodziły cienkie paski, idealne do rosołu na pierwszy dzień świąt.
Wtedy już można było jeść potrawy z mięsa. W piekarniku dochodziła gęś lub
indyk. To było cudowne świąteczne „wypasione” jak powiedziałbym dzisiaj, jedzenie.
Odświętny
stół czekał na sygnał. Dzieciom kazano przez okno patrzeć w niebo, wypatrując
pierwszej gwiazdki.
-
Jest! Jest! Jest gwiazdka! – wołały dzieci.
Wtedy
magia osiągała swoje apogeum. Jako dziecko stawałem się kimś ważnym, do kogo
podchodzą starsi, łamiemy się opłatkiem, i wszyscy po kolei życzą mi abym był
grzeczny i nie chorował.
Przyjmowałem
te hołdy z powagą i radością, odurzony chwilą, zapachem parujących potraw i
podniecony nadchodzącym momentem obdarowania się prezentami.
Wszyscy
wtedy mieliśmy po kilka lat. Wierzyliśmy w Dzieciątko , które nagradzało tylko
grzeczne dzieci, a te, które nabroiły, bały się, że pod choinka znajdą rózgę.
Mnie jakoś się udawało.
Wolno
było nie spać aż do północy. Kiedy zmrożony śnieg chrupał pod butami, a
wszystkie gwiazdy usadowiły się na granatowym niebie, ta wigilijna noc stawała
się magiczną, niepowtarzalną chwilą w roku.
Z
sąsiednich mieszkań słychać było kolędy. Niosły się w poświacie z okien,
toczyły po białym śniegu, bo gdzieś tam, daleko w świecie urodziło się
maleństwo, zbawiciel, król naszych dziecięcych duszy. Bardzo było mi go żal, że
tylko pieluszką przykryty, w stajence, w drodze urodzony, leży i chyba mu
zimno. Zawsze tak wyglądał w stajence, która w naszym starym kościele znajdowała
się jeszcze na ołtarzu głównym.(teraz jest w nawie bocznej, prawie nie
widoczna) Kolędy już nie snuły się delikatnie, a wybuchały gromko w kościele
zwielokrotnione załomami murów, złotem rzeźb postaci, łukami sufitu, dźwiękami
organów. Ludzie jakby natchnieni, niektórzy z wilgotnymi oczami, nie wiadomo
czy ze wzruszenia czy zimna, śpiewali, jak kto potrafił. Staliśmy się jednym
gardłem, jedną wolą, jednym sercem.
Czuło
się podniosłość tej chwili, bo nazajutrz wszyscy szarzeli, znowu byli jak
zwykle. Tylko w Wigilię „dostawali” skrzydeł.
Następne
dni, to było jedzenie, jedzenie, gadanie, nowi goście, odwiedzanie się wzajemne
i jedzenie, gadanie, jedzenie… i tak przez dwa kolejne dni.
Choinka
stała dumnie, kusiła cukierkami w kolorowym „sreberku”, błyszczała uśmiechami
bombek i kusiła dzieci, które czasem kładły się pod nią by chwilkę pobyć w
zaczarowanym lesie. Dzieci musiały bawić się swoją fantazją. Telewizja była
wtedy dla nich zbyt poważna i niezrozumiała, a nie istniały inne bodźce, które
zajęłyby ich umysły. Można było poczytać książkę (koniecznie pod choinką, w
świetle różnokolorowych lampek). A za oknem
śnieg , całe lata trwał ten spektakl, niezmiennie, nieuchronnie. Teraz wszystkim
przybyło lat, tzw. życiowych doświadczeń…….
Jak
bardzo zmienił się ten magiczny dzień świąt. Zatarło się oczekiwanie,
nagrodzone chwilą, kiedy udało się kupić karpia, szynkę albo, kiedy statek z
cytrusami dopłynął do Gdyni, i już za kilka dni będą pomarańcze i cytryny…
Przede
wszystkim jest głośno i jazgotliwie. „Przedświęta” zaczynają się w połowie
listopada. Supermarkety stroją się w choinki, Mikołaje, Coca Cola śpiewa
„Jingle bells” głośno, nachalnie.
Dzieci,
z wyjątkiem tych najmniejszych, już wiedzą, że Mikołaj jest w każdej galerii
handlowej, ma sztuczna brodę, więc chyba jest z nim coś nie w porządku. Nie
wiedzą, że to robotnik, pocący się w czerwonym uniformie, który za pieniądze
rozdaje prezenty i że pracuje do trzeciej a potem przyjdzie jego zmiennik. Przy
kasach ustawia się kosze dla biednych, aby i oni mieli coś na święta. My czujemy
się lepiej tego dnia. Nasza szczodrość koi nasze sumienie… tylko ci biedni,
muszą na nią czekać znowu cały rok…
Panienki
przebrane w anioły chodzą po sklepie sprzedając… opłatek! Po opłatek chodziło
się do kościoła. Sprzedawała je zakonnica, były jakieś bardziej święte niż ten
sztuczny od sztucznego anioła. Półki uginają się pod ozdobami choinkowymi.
Wszystkie wyprodukowano w Chinach. Sprzedaż, sprzedaż, zysk. Tylko to się
liczy. Zysk i reklama. Reklama w sklepie, na billboardzie, w telewizji w
Internecie, wszędzie, gdzie spojrzysz. Kup to! Zobacz to okazja! Świetny pod
choinkę… a ta choinka to chyba dodatek do prezentu, który kupisz, a najlepiej
kilka. Zamykam oczy i na moment widzę tamten świat w zimowej ciszy, gdzie
jedyną akcją reklamową jest wołanie sąsiadki, że przywieźli cytryny.
Dzieci
trudno odciągnąć od komputera, aby poszły z nami na spacer, chyba że do
supermarketu.
W
samochodzie duży bagażnik pomieści wszystkie pragnienia. Radio samochodowe nadaje „Jingle bell” w
jakimś innym wykonaniu. Wieczorem w telewizji będą zapowiedzi programu na
wigilijny wieczór. Wspomogą nas gwiazdy estrady, śpiewające za nas kolędy.
Przyjemnie jest jak wraz z dźwiękiem sztućców o talerze, przedrze się „Lulajże
Jezuniu”.
W
lodówkach już czekają odebrane z restauracji brzydkie półmiski z rybami,
śledzie ze słoika, reszta ze sklepu. Tylko sałatkę z rukoli zrobiła osobiście
Pani domu. Jeszcze tylko ktoś akurat wolny w tej chwili, bo dzieci grają w gry
komputerowe, ubierze choinkę i można zaczynać święta. Z telewizora mruczy
kolęda, choinka czasem sztuczna, nie pachnie, chińskie ozdoby jakoś nie pasują
do słowiańszczyzny, a prezenty? Każdy wie, co dostanie, wiec tylko rozrywamy
ozdobne papiery, opakowania z wielkimi kokardami, i sztucznie zachwycamy się
sztucznymi prezentami pod sztuczna choinką, ze sztucznymi kolędami w tle. Świat
stał się sztuczny.
Przedsiębiorcy
liczą kasę, bo teraz będzie zastój, do Walentynek, a zaraz po nich znowu
Wielkanoc… jakoś się przeżyje. Tylko ta reklama taka droga, gdyby nie to można
by się reklamować więcej, zwłaszcza w telewizji tak, aby programy stały się
przerywnikami w blokach reklamowych. Posprzątają sklep z bombek, przygotują
serduszka, a potem kurczaczki i baranki. Interes się kręci.
Tylko
gwiazdka na niebie jakoś przybladła, niebo pojaśniało od reklam, które tę
gwiazdkę reklamują, śnieg albo jest albo go nie ma, bez ładu i składu – płaczą
Górale, bo szlag trafił świąteczne dutki. Powycinane choinki leżą w hałdach
poświątecznych, ocalałe karpie wrzucą do stawu, niech podrosną do następnego
roku!
Tylko
ja, szczęśliwy, mam za oknem wierzbę, czekam spokojnie na wiosnę. Dlaczego
szczęśliwy? Bo mam w oczach tamten obraz, nastrój i nikt mi go nie odbierze.
A
co będą miały w pamięci dzisiejsze dzieci?
niedziela, 8 stycznia 2017
Subskrybuj:
Posty (Atom)