.

.

poniedziałek, 28 listopada 2016

Tradycji stało się zadość , święta na miesiąc przed ……

Święta, święta i jeszcze raz święta jako główny motyw przewodni w wszelakich reklamach, marketach. Świąteczny szał zakupów oficjalnie uważa się za otwarty i można już od tygodni widywać wokół nas. Każdy biega, goni za czymś, o czym nawet nie ma bladego pojęcia. Często wchodząc do marketu jeszcze nie wie, że za chwilę wyjdzie z niego wraz z całym ekwipunkiem zakupów bo prawdopodobnie w swej niewiedzy wielkiej jest przeświadczony że skorzystał z mega promocji i trochę zaoszczędził. W każdym razie to nie są zwykłe zakupy, bo to przecież są świąteczne zakupy. Czym one się różnią od tych zwykłych? No ciężko stwierdzić, na pewno cenami, które czasami aż przybijają prostego człowieka, który w swojej kieszeni ma zaledwie 300 zł.
A skoro gorączka trwa to chciałbym rzeczy nazwać po imieniu i rozłożyć świąteczny zakupoholizm na części pierwsze.
Zacznijmy więc od samego słowa „zakupoholizm”. Nazwa jak najbardziej adekwatna do całej definicji, która według ulubionego słownika języka polskiego brzmi następująco: „uzależnienie od robienia zakupów” chociaż w przypadku świątecznych zakupów nie powinno być żadnych przynależności.
W sumie nie potrzeba słownika by rozwinąć słowo zakupoholizm. Powstaje tylko jedno małe pytanie, dlaczego pojęcie to wiąże się głównie z okresem świąt Bożego Narodzenia? Ciekawe… nikt z Nas, nigdy nie zastanawiał się nad odpowiedzią. Zawsze tłumaczymy sobie, że zakupy trzeba zrobić, no bo co położymy na stole, czy pod choinką? No właśnie, bo zakupy to zakupy… same się nie zrobią, a co najgorsze, nie zaniosą do domu i nie przyrządzą. Więc, jako homo sapiens, bezmyślnie lecimy do marketów i korzystamy z tzw. pseudo okazji.
Pomińmy tutaj fakt artykułów spożywczych, które z wiadomych przyczyn trzeba kupić maksymalnie kilka dni, przed Wigilią – wyłączmy je całkowicie z teorii.  Natomiast przejdźmy do rzeczy, urządzeń, zabawek, które tak naprawdę możemy kupić niezależnie od okresu trwania całego roku.
No tak, w tym momencie trzeba przypomnieć sobie, że przecież przed świętami mamy wypchane pieniędzmi portfele – szef na pewno nam więcej zapłacił, bo przecież ma takie dobre serce, byśmy mogli pójść do sklepu i kupić coś, co wcześniej nie zwróciło naszej uwagi (bo prawdopodobnie leżało na wysokiej półce – a co za tym idzie, było drogie).
Zrozumiały jest również brak czasu podczas całego roku. Ale wybranie się na zakupy miesiąc, czy dwa przed Bożym Narodzeniem, nikomu nic nie zrobi. No tak, zapomniałem, że przecież wszyscy mamy tyle wolnego czasu, że stanie w kolejce przez 30 min nam nie zaszkodzi, prawda?
Nikt się nie irytuje, że milion osób stoi przed nim, że każdy z tych ludzi ma pełne koszyki itd.
Prawda jest taka, że każdy w głowie przeklina swoje postępowanie i obiecuje poprawę na następny rok; za rok wybiorę się 2 tygodnie wcześniej…  co ciekawe pewnie rok temu tak samo każdy z nas pomyślał.
Przyjrzyjmy się również sprawie zabawek. Dotycz to głownie rodziców, którzy chcą swym pociechom sprawdzić radość. Fakt zrozumiały, ale kompletnie nie wczas. Oczywiście w okresie świąt pojawiają się różnego rodzaju nowe zabawki, ale czy to właśnie je wybierają?
Przechodząc w marketach między półkami, widzimy sterty wysypujących się zabawek. Część nawet musi stać na środku przejścia, żeby przypadkiem ich nie przeoczyć. No tak, przecież zawsze te produkty są aż tak tanie, że trzeba wziąć. Nie ważne, czy nam się podoba czy nie, jutro może to być droższe. Nie żeby ten samochodzik, czy jakaś inna zabawka, w tym samym markecie leżała od miesięcy. Lecz skoro już stoi na środku przejścia, to znaczy, że jest na topie. Prawda jest taka, że po prostu się nie sprzedała, a okres świąteczny to najlepszy czas, na wyprzedanie tzw. „gratów” za wyższą cenę, przecież warto! Później okazuje się, ze kupiony prezent, jest kompletnym nie wypałem. Jak by niektórzy zapominali czy swoje dziecko to chłopiec czy dziewczynka. Co prawda dzisiaj ciężko jest rozróżnić niektóre przypadki, ale jeżeli chodzi o dzieci to chyba jest nieco łatwiejsze zadanie.
Zakupy swojego końca nie mają. Trwa to tak długo, że sklepy nadrabiają zaległości w kasach.
Kolejnym świątecznym zakupem są petardy – przecież już sam Jezus razem z Józefem, po swoich narodzinach, strzelali petardami. Jakież to tradycyjne!
Tutaj znowu pojawiają się super sprzedawcy w budkach na parkingach przed marketami, którzy do zaoferowania nam mają jakże szeroki asortyment – petardy. Petardy te są różnego rodzaju: duże, małe, czerwone, zielone, niebieskie itd. Różnią się tylko ceną, a wiemy, że cena ta nigdy nie jest mała.
Średnio przeciętny Polak, na same petardy wydaje minimum 50 zł. Bo tyle trzeba dać za najtańszy zestaw. Odchodząc od sprzedawcy, czujemy się tacy tradycyjni, zadowoleni, że aż brakuje słów. Natomiast, gdy nadchodzi moment użycia swojego zakupu, zabawa twa zaledwie kilka minut. I tak to właśnie tym sposobem, przeleciało i wybuchło nam kilkadziesiąt złoty, które mogliśmy wydać na ciekawszą i dłuższą rozrywkę.
Mimo wszystko pozostańmy przy temacie petard. Z petardami jak z ozdobami świątecznymi wokół domu – im więcej tym lepiej: gdyż trzeba pokazać wszystkim wokół jacy to my  jesteśmy bogaci, bo przecież mamy i strzelamy petardami. Tak samo moglibyśmy przecież rzucać banknotami 50 złotowymi po ulicy.

Pomimo obietnic, jakie dajemy sobie sami rok wcześniej, zawsze wracamy do punktu wyjścia. Punktem tym jest ten sam błąd co roku – wszystko na ostatnią chwilę.  

poniedziałek, 21 listopada 2016






Fenomen IKEA i fascynacja Ingvarem Kamprad …



Według mnie jedno i drugie sprawiło, że tak bardzo polubiliśmy ten skandynawski koncern meblowy. Kto choć raz był, to z pewnością polubił przemierzanie tych niezwykle ciekawie zaprojektowanych alejek z piękną aranżacją wnętrz. A może pokochaliście dział z drobiazgami ? Pewnie większość siedziała by tam godzinami ;-) . Przyznam się, że osobiście jako wrogowi wszelakiej konsumpcyjności w sieciówkach na mnie również asortyment doskonale zaprojektowany do małych wnętrz zrobił wrażenie , ale nie o towarze chciałem pisać i zmierzam do meritum sprawy. Osoba samego Ingvara Kamprad założyciela firmy i historia godna jest bowiem nie jednej ciekawej biografii. Patrząc na jego zadziwiająco wysoki majątek, można by stwierdzić że poszczęściło się facetowi. Ale czy na pewno?
Czy szczęściem można nazwać pracowanie od dziecka sprzedając zapałki? Czy szczęściem można nazwać założenie firmy już w wieku 17 lat? Czy szczęściem jest pokonywanie wszelkich przeciwności losu w dążeniu do obranego sobie celu? Sami odpowiedzcie sobie na te pytania…
Moim zdaniem to nie jest szczęście. To ciężka praca, upór, wiara w siebie i dbanie o swój rozwój. To nie poddawanie się, gdy wszystko zaczyna się walić i nic nie idzie po naszej myśli. Skąd, zakładając firmę w tak młodym wieku, mógł wiedzieć, że obecnie będzie w trójce najbogatszych ludzi na świecie? Może po prostu robił swoje nie nasłuchując odgłosu milionów monet w kieszeni…
Najwyraźniej jego poczynania miały głębszy sens a sama idea „tworzenia lepszego życia na co dzień dla wielu ludzi poprzez oferowanie szerokiego asortymentu dobrze zaprojektowanych, funkcjonalnych artykułów wyposażenia domu w cenach tak niskich by jak najwięcej ludzi mogło sobie na nie pozwolić” doskonale się sprawdziła w dzisiejszych coraz trudniejszych czasach.
Kamprad nie uważa swojej pracy jako źródła dochodów, dla niego jest to pasja, zaangażowanie oraz satysfakcja.

Gdy jako 5-cio latek próbował swoich sił w handlu nigdy nie zdzierał pieniędzy ze swoich klientów. Było dla niego ważne by kupić tani towar, ale sprzedać go również za niską cenę i mieć oczywiście jakiś zysk. Bardzo niszowe myślenie… Pozwoliło mu jednak rozwinąć swą smykałkę do interesów i założył Ikea, która najpierw nie miała nic wspólnego z branżą meblową (sprzedawał m.in. nasiona, ołówki i długopisy oraz ozdoby choinkowe).

Ingvar słynie z innowacyjnych pomysłów. Kto inny wpadłby na pomysł samodzielnego dowożenia mebli przez klientów oraz ich składania? IKEA stała się w końcu tak dużym zagrożeniem dla konkurencji, że rozpoczęto ogromny atak na jego firmę, odbierając mu zleceniobiorców. Czy mimo to się poddał? Nie, szukał miejsca w którym mógłby kontynuować produkcję swojego towaru i znalazł. Polskę, która jak pisze pozwoliła mu przetrwać lata kryzysu.A samą potęgę jaką jest IKEA zbudował na zamiłowaniu do swojej pracy a nie do pieniędzy i doskonałych relacjach z pracownikami.
Z pewnością dużą rolę odgrywa jak pisze w „Testamencie sprzedawcy mebli”,  " że sztuką nie jest skonstruowanie mebla przy wysokich nakładach, a wręcz przeciwnie, za pomocą niewielkich środków stworzyć coś co będzie funkcjonalne i bardzo dobrej jakości". Marnowanie zasobów nazywa chorobą ludzkości i właśnie tego nie można mu zarzucić.
W samym "Testamencie..."  Kamprad przywołuje  także przeróżne życiowe prawdy, którymi powinniśmy kierować się w życiu codziennym, ponieważ to one są kluczem do sukcesu.
Dla założyciela Ikea niezmiernie ważne jest, aby każda jednostka pracująca w jego firmie czuła się jak część olbrzymiej rodziny. Tworząc taką atmosferę wpływa na zaangażowanie i wydajność ludzi. Można, a nawet trzeba by rzec, że wielu właścicieli firm powinno brać z niego przykład. No bo kto ma być wsparciem dla pracownika, jak nie szef? Przykład idzie z góry, a Kamprad dobrze o tym wiedział. Wracając do samej idei dowiedziałem się również  jak ważne jest dla niego motywowanie swoich pracowników, a także pozytywne nastawienie do życia. Nie postrzega problemów jako czegoś czego nie da się rozwiązać, a jako sytuacje stwarzające sposobność do rozwoju. Jako możliwości. Jest kolejnym przykładem człowieka sukcesu, dla którego te kwestie są bardzo ważne.

„Żadne, nawet najlepsze zasady nie zastąpią dobrego przykładu.”

Kamprad nie bał się wyzwań i odpowiedzialności, a lęk przed pomyłką nazywa zagrożeniem dla rozwoju. Zresztą jego słowa najlepiej o tym świadczą…





I reasumując , chyba właśnie z całej idei, zasad, motywacji wzięła się ta wielka popularność tej znanej szwedzkiej marki ….., i jeszcze dodatkowo magia Skandynawii , osądźcie sami ……