Tradycji
stało się zadość , święta na miesiąc przed ……
Święta,
święta i jeszcze raz święta jako główny motyw przewodni w wszelakich reklamach,
marketach. Świąteczny szał zakupów oficjalnie uważa się za otwarty i można już
od tygodni widywać wokół nas. Każdy biega, goni za czymś, o czym nawet nie ma
bladego pojęcia. Często wchodząc do marketu jeszcze nie wie, że za chwilę
wyjdzie z niego wraz z całym ekwipunkiem zakupów bo prawdopodobnie w swej
niewiedzy wielkiej jest przeświadczony że skorzystał z mega promocji i trochę
zaoszczędził. W każdym razie to nie są zwykłe zakupy, bo to przecież są
świąteczne zakupy. Czym one się różnią od tych zwykłych? No ciężko stwierdzić,
na pewno cenami, które czasami aż przybijają prostego człowieka, który w swojej
kieszeni ma zaledwie 300 zł.
A
skoro gorączka trwa to chciałbym rzeczy nazwać po imieniu i rozłożyć świąteczny
zakupoholizm na części pierwsze.
Zacznijmy
więc od samego słowa „zakupoholizm”. Nazwa jak najbardziej adekwatna do całej
definicji, która według ulubionego słownika języka polskiego brzmi następująco:
„uzależnienie od robienia zakupów” chociaż w przypadku świątecznych zakupów nie
powinno być żadnych przynależności.
W
sumie nie potrzeba słownika by rozwinąć słowo zakupoholizm. Powstaje tylko
jedno małe pytanie, dlaczego pojęcie to wiąże się głównie z okresem świąt
Bożego Narodzenia? Ciekawe… nikt z Nas, nigdy nie zastanawiał się nad odpowiedzią.
Zawsze tłumaczymy sobie, że zakupy trzeba zrobić, no bo co położymy na stole,
czy pod choinką? No właśnie, bo zakupy to zakupy… same się nie zrobią, a co
najgorsze, nie zaniosą do domu i nie przyrządzą. Więc, jako homo sapiens,
bezmyślnie lecimy do marketów i korzystamy z tzw. pseudo okazji.
Pomińmy
tutaj fakt artykułów spożywczych, które z wiadomych przyczyn trzeba kupić maksymalnie
kilka dni, przed Wigilią – wyłączmy je całkowicie z teorii. Natomiast przejdźmy do rzeczy, urządzeń,
zabawek, które tak naprawdę możemy kupić niezależnie od okresu trwania całego
roku.
No
tak, w tym momencie trzeba przypomnieć sobie, że przecież przed świętami mamy
wypchane pieniędzmi portfele – szef na pewno nam więcej zapłacił, bo przecież
ma takie dobre serce, byśmy mogli pójść do sklepu i kupić coś, co wcześniej nie
zwróciło naszej uwagi (bo prawdopodobnie leżało na wysokiej półce – a co za tym
idzie, było drogie).
Zrozumiały
jest również brak czasu podczas całego roku. Ale wybranie się na zakupy
miesiąc, czy dwa przed Bożym Narodzeniem, nikomu nic nie zrobi. No tak,
zapomniałem, że przecież wszyscy mamy tyle wolnego czasu, że stanie w kolejce
przez 30 min nam nie zaszkodzi, prawda?
Nikt
się nie irytuje, że milion osób stoi przed nim, że każdy z tych ludzi ma pełne
koszyki itd.
Prawda
jest taka, że każdy w głowie przeklina swoje postępowanie i obiecuje poprawę na
następny rok; za rok wybiorę się 2 tygodnie wcześniej… co ciekawe pewnie rok temu tak samo każdy z
nas pomyślał.
Przyjrzyjmy
się również sprawie zabawek. Dotycz to głownie rodziców, którzy chcą swym
pociechom sprawdzić radość. Fakt zrozumiały, ale kompletnie nie wczas.
Oczywiście w okresie świąt pojawiają się różnego rodzaju nowe zabawki, ale czy
to właśnie je wybierają?
Przechodząc
w marketach między półkami, widzimy sterty wysypujących się zabawek. Część
nawet musi stać na środku przejścia, żeby przypadkiem ich nie przeoczyć. No
tak, przecież zawsze te produkty są aż tak tanie, że trzeba wziąć. Nie ważne,
czy nam się podoba czy nie, jutro może to być droższe. Nie żeby ten
samochodzik, czy jakaś inna zabawka, w tym samym markecie leżała od miesięcy.
Lecz skoro już stoi na środku przejścia, to znaczy, że jest na topie. Prawda
jest taka, że po prostu się nie sprzedała, a okres świąteczny to najlepszy
czas, na wyprzedanie tzw. „gratów” za wyższą cenę, przecież warto! Później
okazuje się, ze kupiony prezent, jest kompletnym nie wypałem. Jak by niektórzy
zapominali czy swoje dziecko to chłopiec czy dziewczynka. Co prawda dzisiaj
ciężko jest rozróżnić niektóre przypadki, ale jeżeli chodzi o dzieci to chyba
jest nieco łatwiejsze zadanie.
Zakupy
swojego końca nie mają. Trwa to tak długo, że sklepy nadrabiają zaległości w
kasach.
Kolejnym
świątecznym zakupem są petardy – przecież już sam Jezus razem z Józefem, po
swoich narodzinach, strzelali petardami. Jakież to tradycyjne!
Tutaj
znowu pojawiają się super sprzedawcy w budkach na parkingach przed marketami,
którzy do zaoferowania nam mają jakże szeroki asortyment – petardy. Petardy te
są różnego rodzaju: duże, małe, czerwone, zielone, niebieskie itd. Różnią się
tylko ceną, a wiemy, że cena ta nigdy nie jest mała.
Średnio
przeciętny Polak, na same petardy wydaje minimum 50 zł. Bo tyle trzeba dać za
najtańszy zestaw. Odchodząc od sprzedawcy, czujemy się tacy tradycyjni,
zadowoleni, że aż brakuje słów. Natomiast, gdy nadchodzi moment użycia swojego
zakupu, zabawa twa zaledwie kilka minut. I tak to właśnie tym sposobem,
przeleciało i wybuchło nam kilkadziesiąt złoty, które mogliśmy wydać na
ciekawszą i dłuższą rozrywkę.
Mimo
wszystko pozostańmy przy temacie petard. Z petardami jak z ozdobami
świątecznymi wokół domu – im więcej tym lepiej: gdyż trzeba pokazać wszystkim
wokół jacy to my jesteśmy bogaci, bo
przecież mamy i strzelamy petardami. Tak samo moglibyśmy przecież rzucać
banknotami 50 złotowymi po ulicy.
Pomimo
obietnic, jakie dajemy sobie sami rok wcześniej, zawsze wracamy do punktu
wyjścia. Punktem tym jest ten sam błąd co roku – wszystko na ostatnią chwilę.