.

.

środa, 28 września 2011

Monday September 26, 2011

















Jurassic cycling expedition 2011















Zielono-biało-niebiesko i Tour de Pologne
Nadszedł drugi miesiąc wakacji i skończyła się piękna pogoda, jaką mogliśmy się cieszyć praktycznie przez cały maj i połowę czerwca. Po dwóch tygodniach deszczu i zimna doczekaliśmy się wspaniałej prognozy na najbliższy tydzień. Nie czekając, więc na niedzielę; zazwyczaj niedziela jest dniem rozpoczęcia naszych wycieczek, w pierwszy wtorek sierpnia ruszamy na Jurę. W ostatnich tygodniach z powodu brzydkiej pogody odbywaliśmy krótkie spacery w najbliższe zakątki naszego miasta, więc postanawiamy wybrać się dalej i na dłużej.
W poniedziałkowe
 popołudnie szykujemy rowery, namioty, śpiwory, prowiant i kupujemy bilety na pociąg do Częstochowy.
We wtorkowy poranek załadowani
 sprzętem ruszamy w drogę, jedziemy pociągiem do Częstochowy a stamtąd już tylko rowerem według planu zamierzamy szlakiem Orlich Gniazd dojechać aż do Krakowa. W godzinach przedpołudniowych docieramy komunikacją regionalną na dworzec w Częstochowie. Tu krótkie przepakowanie sakw , dokładniejsze pospinanie niezbędnych bagaży na rowerach i ruszamy w drogę do Olsztyna. Po drodze nie małe wzniesienia i niestety kolejne nie sprawdzone prognozy naszych synoptyków czyli opady deszczu. Na szczęście po pokonaniu 25 kilometrów docieramy do pierwszej warowni (a raczej jej ruin ) położonej w Olsztynie. Tu pierwsze miłe zaskoczenie – rozjaśnia się i wychodzi słoneczko! Tak więc jest okazja do zwiedzenia i wypoczynku po niezliczonej ilości podjazdach i jakże stromych zjazdach (nierzadko z prędkością 45 km/h). Tam też spotykamy innych rowerzystów którzy już kończyli swoją przygodę z Jurą Krakowsko-Częstochowską (zmierzali od Krakowa do Częstochowy, a więc z przeciwnego kierunku). Jedynym pocieszeniem dla Wiktorii była usłyszana od nich wiadomość, że mieli cały czas pod górkę tak więc my powinniśmy mieć z górki. Niestety, jak się później okazało podjazdów było wcale nie mniej. We wczesnych godzinach popołudniowych udajemy się dalej planując dojechać jeszcze o świcie do Mirowa. To właśnie tam chcemy w ruinach zamku spędzić naszą pierwszą noc. Pokonując z wielkim trudem 35 kolejnych kilometrów szlakami pieszymi, rowerowymi i samochodowymi wieczorem docieramy na planowane miejsce noclegu. Rozbijając nasz pierwszy obóz tuż pod murami mieliśmy wspaniały widok. Przed nami rozciągała się tajemnicza jurajska panorama, a w późniejszych godzinach ruiny w blasku ogniska i mroku nocy.

Drugi dzień mija na pokonywaniu kolejnych niezliczonych podjazdach połączonych ze zwiedzaniem cudownego zamku w Bobolicach. Tak tak – zamku, bowiem ruiny zostały całkowicie odbudowane i dziś można zobaczyć z nie tylko sam dziedziniec ale również pięknie wyposażone komnaty. To właśnie tam dowiedzieliśmy się skąd wzięło się powiedzenie „zejść na psy”. Otóż każda księżniczka dostawała w posagu skrzynię wypełnioną kosztownościami aż po same brzegi. Na spodzie skrzyni namalowane były wizerunki dwóch psów, które wskutek złego zarządzania i ubywania kosztowności pokazywały się opróżniającemu z ostatnich „skarbów” wspomnianą skrzynię.

Po wyjściu z zamku napotykamy telewizję (prawdopodobnie Katowice) i na operatorze kamery sądząc po ciągłym filmowaniu nas oraz naszych załadowanych rowerów musieliśmy wzbudzić sympatię. Dodamy też, że mieliśmy przyczepioną flagę z herbem Kluczborka, która była kojarzona przez niektórych turystów z naszym miastem więc być może jakaś namiastka naszej miejscowości poszła w „eter”. Pomimo wysokich temperatur zamierzamy jeszcze dziś dojechać do Ogrodzieńca i w efekcie końcowym pomimo błądzenia (ze względu na niestety źle oznakowane szlaki) za pomocą mapy wieczorem docieramy na miejsce. Dzięki uprzejmości Pani wpuszczającej na zamek pomimo późnej pory udajemy się (resztkami sił po przejechaniu w drugim dniu 35 kilometrów w ciężkich warunkach) na zwiedzanie. Należy dodać że ruiny robią na nas niesamowite wrażenie. Ich ogrom przerasta nasze oczekiwania. Nocleg spędzamy u wspaniałych i niezwykle gościnnych starszych państwa. Kolejny – trzeci dzień - ruszamy do Olkusza, gdzie czeka nas niesamowity zjazd z prędkością 65 km/h aż do samego miasta. Dodamy, że miasto pomimo trudności finansowych jest bardzo czyste i mieszkają w nim bardzo mili ludzie, którzy zaczepiali nas i proponowali posiłek oraz nocleg. Niestety, z braku czasu i założonego planu chcieliśmy dotrzeć do Krakowa, więc nie skorzystaliśmy. Udaje się nam tego dokonać i w późnych godzinach wieczornych dotarliśmy do celu. Korzystając z gościny naszej rodziny pozostajemy tam aż do poniedziałku. Zresztą nasze założenia wiązały się ze startem Wojtka w Mini Tour de Pologne, który odbył się w 6 sierpnia. Mimo 30 - stopniowego upału wyścig dochodzi do skutku i Wojtkowi udaje się w 70 procentach pokonać rywali. Jeszcze w ten sam dzień Wojtek doznał zaszczytu poznania kardynała Franciszka Macharskiego, który tuż po wyścigu spędził z nami czas na rozmowie o Kluczborku i Wołczynie; był tam na Dniach Młodzieży Katolickiej. Po błogosławieństwie od kardynała kibicowaliśmy już naszym wspaniałym kolarzom w Tour de Pologne. Niedzielę spędzamy na rowerowym zwiedzaniu Krakowa. Zachwyceni wspaniałymi zabytkami, dorożkami, atmosferą oraz drogami rowerowymi których jest tu setki na Starówce spędzamy cały upalny dzień. Tu niestety kończy się nasza niezapomniana wędrówka, ale już planujemy kolejną. Otwieramy mapę i zastanawiamy się gdzie? Tego na razie nie zdradzimy, za to na pewno podzielimy się wrażeniami.
Zapewne zastanawiacie się
 nad tytułem Już wyjaśniamy - na Jurze, w pogodny dzień dominują trzy kolory: trawa, jałowce i krzewy czyli zieleń, wapienne skały czyli biel oraz niebo czyli błękit. Właśnie taką Jurę lubimy najbardziej, taka nas zachwyca – zielono-biało-niebieska.
Wpisu dokonali .: Wiktoria oraz Wojtek