L
Duch naszych czasów, to nabierający coraz większego
tempa postęp techniczny, rewolucjonizujący większość, jeśli nie wszystkie
obszary naszego funkcjonowania. Kolejne udogodnienia cieszą i pozwalają na
jeszcze szybsze działanie. Szybszą pracę, szybszy wypoczynek. Czy jednak
wypuszczenie na rynek kolejnej generacji smartfona, to rzeczywiście powód do
świętowania ? Jaka jest cena, jaką płacimy za coraz większą wygodę życia...
Tak,według żony podobno jestem gadżeciarzem. Choć dla mnie
bliższym prawdy pozostanie stwierdzenie, że kręcą mnie nowinki techniczne i
dzisiejsze możliwości takich urządzeń jak komputery, czy komórkowe telefony.
Mam od razu ochotę dodać, że nie tylko te rzeczy mnie kręcą, aby odeprzeć
wspomnienie poczucia winy i wstydu, związane z przypadającym średnio raz na dwa
lata „tygodniem” wymiany telefonu na nowy model. Te trudne w odbiorze emocje
pojawiają się u mnie, gdy tylko staram się empatycznie wczuć w przeżycia mojej
żony, która w tym trudnym okresie, z zadziwieniem i anielską cierpliwością
czeka, aż nacieszę się kolorowymi nowościami i wrócę do rzeczywistości. To
wydawało by się błahy, dla niektórych być może zabawny, dla większości zapewne
zupełnie zrozumiały epizod. Drobnostka. Przecież takie mamy czasy i prawdopodobnie
wszyscy mężczyźni tak mają. Aby nie było, że tylko mężczyźni tak w dzisiejszych
czasach mają, trywializując zagadnienie mogę dodać, że korzystając z
dobrodziejstw naszej epoki i geopolitycznego położenia, kobiety też mogą
wyłączyć się z rzeczywistości. Klikając lub pstrykając w elektroniczne urządzenie,
są w stanie skutecznie przenieść się w świat akcji jakiegoś serialu lub nowin i
plotek z „wielkiego świata”. Chciałbym jednak zatrzymać się nad tym zjawiskiem
i po raz nie wiem już który, powtórzyć z jednej strony oczywistą prawdę, a z
drugiej zupełnie marginalizowaną i odrzucaną świadomość, że postęp
technologiczny, którego doświadczamy i którym tak bardzo fascynujemy się na co
dzień, tak naprawdę jest narzędziem naszego samounicestwienia. Bardzo
powolnego, ale jednak samounicestwienia. Nie wspomnę już o czasie który jest
nam najzwyczajniej w świecie wykradany, ot tak – kawałek po kawałku .
Temat jest w swojej istocie szerszy niż natura
problemów, z którymi musi się mierzyć każdy Polak potrzebujący pomocy ze strony
państwowej służby zdrowia.
Może na początek o tymże telefonie, który pojawił
się już w treści i do którego czuję osobisty sentyment. Na co dzień pomaga
przecież w tylu aspektach funkcjonowania ! Przy jego pomocy mogę załatwić
„wszystko", w „dowolnym miejscu" i w „dowolnym czasie". Mając
dostęp do Internetu, dostęp do bankowych transakcji, rozkładów jazdy,
wiadomości, niczym nieograniczonych zasobów wiedzy, i tak dalej, i tak dalej.
Dodatkowo mam zapewnione budzenia, przypomnienia, powtórzenia i o wielu
rzeczach w ten sposób mogę spokojnie nie myśleć. Napisałem „nie myśleć”.
Znaczące, nieprawdaż ? Po co mam myśleć, kiedy wszystko za mnie załatwi to
sprytne urządzenie. Nie muszę zastanawiać się co mam zrobić następnego dnia –
mam zapisane w „zadaniach do wykonania”. Nie muszę pamiętać różnych faktów, bo
albo mam je zapisane, albo mogę zaguglować i sprawdzić. Nie muszę przewidywać,
ponieważ jeśli mnie coś zaskoczy, zawsze mam telefon, znajomych i Internet pod
ręką. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że powoli, malutkimi kroczkami
moja rola sprowadza się do super-użytkownika tego super-urządzenia. Następuje
powolny proces odmóżdżania. Co oznacza, że bez tej swojej nowej ale już
immanentnej części nie mogę za bardzo funkcjonować. Czy mam się czym niepokoić
? Niby nie, przecież sieć jest „zawsze” dostępna… A czy kojarzysz takie momenty,
kiedy nawet przez krótki czas, nie możesz skorzystać z telefonu ? Wyczerpała
się bateria, a pechowo nie masz gdzie naładować super-pomocnika… Trudno o
połączenie w Sylwestra, ponieważ wszyscy składają sobie w tym samym momencie
życzenia… Nagle pojawia się irytacja, złość, będąca przykrywką niepokoju i
strachu, spowodowanego własną bezradnością w obliczu bycia zdanym jedynie na
siebie.
To powolne i skuteczne upośledzenie ma wiele wymiarów. Przypominam
sobie, jak w czasach mojego dzieciństwa wyglądało funkcjonowanie młodego
człowieka. Ze względu na brak stale podłączonej do rodziców komórkowej
pępowiny, życie miało zupełnie inny wymiar. Przede wszystkim zupełnie inny
wymiar samodzielności i wymuszonej tym samym zaradności. Umiejętności radzenia
sobie w inny sposób niż tylko zadzwonienie po pomoc do rodziców. O ile dobrze
pamiętam, kiedyś, dawno, dawno temu, dziecko wyjeżdżało na letnie kolonie,
wracało z nich po dwóch lub trzech tygodniach i dopiero wówczas rodzice z nim
po raz pierwszy rozmawiali. Co niezwykłe, byli w stanie taką sytuację przeżyć !
Co jeszcze bardziej niezwykłe, zazwyczaj nie umierało w tym czasie również i
dziecko. Śmiem nawet twierdzić, że miało szansę pojawić się takie uczucie jak
tęsknota, powodująca radość z ponownego spotkania i powiew świeżości w zleżałym
już chwilami związku z rodzicielami. Bezustanne wsparcie i kontrola ze strony
rodziców ma obecnie niesłychanie destrukcyjny wpływ na kształtowanie młodych
ludzi. Utrudnia odkrywanie i naukę samodzielności, odpowiedzialności, a tym
samym budowę poczucia własnej wartości. Plus wszystkie powyższe efekty uboczne,
które wymieniałem powyżej, a które w przypadku dzieci nie są już „tylko”
ogłupianiem i oduczaniem zdrowych nawyków, a po prostu kreują jedyną znaną
rzeczywistość.
Dzięki temu urządzeniu na pewno można żyć szybciej.
Sprawniej. Łatwiej. Wygodniej. Problem pojawia się jednak, kiedy spróbujemy
postawić sobie pytanie, co z tego finalnie dostaniemy i po co nam tak naprawdę
to „szybciej” ?
Inny, niezwykle w moim odczuciu groźny aspekt postępu
technicznego wynika z powołania do życia wirtualnego świata SMS-ów, czatów,
społecznościowych portali i wszelkiej maści elektronicznych połączeń, które
zastępują realny, fizyczny kontakt z innymi osobami. To temat rzeka, wiele już
o nim napisano i powiedziano. Nie zamierzam teraz rozwijać tego wątku, chcę
jedynie całą mocą podkreślić, że emotikony nie zastąpią rzeczywistych emocji.
Słowa i wypowiedzi skracane do minimum, nie zastąpią kontaktu człowieka z
drugim człowiekiem i wszystkich uczuć, które się wówczas uwalniają. Cokolwiek
by dobrego nie powiedzieć o wirtualnej formie kontaktu, stosowany na dłuższą
metę, a zwłaszcza w zastępstwie rzeczywistych relacji, powoduje emocjonalne
okaleczenie i niemożliwą niekiedy do przebycia trudność, kiedy zachodzi potrzeba
zaistnienia w rzeczywistym świecie. Przerażająca jest dla mnie wizja
sankcjonowania takiego stanu rzeczy i ewentualnych pomysłów na dalsze
ułatwianie sobie życia tak trudnego przecież z powodu pojawiających się mimo
wszystko w życiu, prawdziwych interakcji z innymi ludźmi. Z prawdziwymi ludźmi,
a nie ich awatarami. Skoro relacje są trudne, czemu ich nie ograniczać -
przecież w ramach postępu, możemy ostatecznie z nich zrezygnować. Zamiast
wizyty , wideo-czat na wielkim ekranie ? S-F ? No nie wiem…
Tak czy inaczej, ze względu na… no tak, do
wyliczania nawet nie będę się zabierał, ale ze względu na wiele powodów, za
najbardziej przeklęty wynalazek naszej cywilizacji uważam telewizję. Genialne
rozwiązanie techniczne, mające tak wiele cennych dla naszego życia zastosowań,
udostępnione masowemu odbiorcy i zawiadujących nim ośrodków, powoduje tak wiele
szkód, że wszelkie korzyści wydają się być marginalne. Przez swój zasięg i moc
odziaływania, jest to narzędzie o nieporównywalnej z innymi sile destrukcji.
Sytuacja w moim odczuciu całkiem jasna, ale gdyby ktoś miał wątpliwości, to
chętnie wrócę do tego wątku.
Tak. Pierwsza i podstawowa uwaga, która nasuwa mi
się po przeczytaniu powyższej treści jest taka, że przecież nikt nie każe mi
korzystać z krytykowanych dobrodziejstw cywilizacyjnych. Wszak wybór należy do
mnie. Tak jak z przysłowiowym nożem – mogę używać go do krojenia chleba, albo
do zgoła strasznych czynów. I nie sposób mi się z tym nie zgodzić. Wybór należy
do mnie i często z niego korzystam. Choć nie zostałem Amiszem, z niektórych
„udogodnień” świadomie nie korzystam. Chcę jednak na koniec zaakcentować dwie
kwestie. Mam wrażenie, że idziemy na kolejne ustępstwa, pozwalamy na powolną
zmianę naszych naturalnych przyzwyczajeń i zachowań, które czynią z nas coraz
słabsze i uzależnione od wielu czynników istoty. Bardzo często mówimy, że mamy
tego świadomość i świadomie podejmujemy taki wybór. Wydaje mi się, że nie jest
to prawda. W ten sposób łatwiej jest poradzić sobie z ewentualnym niepokojem, który
mógłby gdzieś w środku się pojawić, jeśli jeszcze pozostała w nas naturalna
wrażliwość na realne zagrożenie. Ale przede wszystkim, tak jest wygodniej,
ponieważ jednym z najważniejszych czynników mających wpływ na nasze wybory jest
chęć ułatwienia sobie życia i zapewnienia wygody. Jednak wygody w bardzo
niezdrowym aspekcie, która w skrajnej postaci może przybrać taką formę, że
mając do wyboru zaspokojenie potrzeby wiążące się z fizyczną aktywnością, a tym
samym zachowaniem minimum sprawności koniecznej do przeżycia, wybiorę opcję
„online”, ponieważ będzie mi wygodniej i taką decyzję „będę wolał” podjąć. A
to, że w tym samym momencie skażę się na fizyczne unicestwienie z powodu zbyt
daleko już posuniętej degeneracji układu ruchu lub któregoś z narządów ? Cóż –
takie czasy.
To prawda, że feromony odpowiedzialne za moje dobre
samopoczucie możemy wydzielić zarówno własnoręcznie budując a następnie
puszczając na łące latawiec, jak i klikając w ekscytujący sposób na ekranie
tabletu czy smartfona. Chemia w mózgu będzie zapewne podobna. Jednak w
pierwszej sytuacji, pozostajemy żywą częścią realnego, żywego świata, w którym
istnieją wiatr, deszcz, a co ważniejsze słońce, zwierzęta i rośliny. W tej
drugiej, z elektronicznie stymulowanymi na kształt naturalnych wrażeniami,
zamykamy się powoli w kokonach wypełnionych cieczą komfortu, która pozwala nie
odczuwać ciężaru własnego ciała jako zbędnej niewygody, tak jak i wielu innych,
„niepotrzebnych” wrażeń (tak, tak, też mam teraz kadry z Matrixa przed oczyma).
W stanie tym możemy istnieć i „żyć” podobnie jak kiedyś w lesie, w górach czy
na morzu, dopóty… dopóki mamy prąd, czy inną formę energii. Co jednak, jeśli
ktoś jednak wyciągnie wtyczkę z kontaktu ? Zatem pierwszy ważny dla mnie
aspekt, to ułuda, że kontrolujemy powolny proces stawania się słabymi i
bezbronnymi w gruncie rzeczy istotami, całkowicie uzależnionymi od
skomplikowanego i sztucznego świata, nad którym w swoim naiwnym przekonaniu
panujemy. Drugi aspekt to kwestia czegoś ponad poczucie zadowolenia i
przyjemności, które załóżmy, nauczyliśmy się sztucznie stymulować. To kwestia
łączności z resztą otaczającego nas świata, z naturą, z innymi ludźmi. Z
Bogiem, jeśli w naszym świecie istnieje. Izolacja i urata tejże łączności to w
moim odczuciu również droga w kierunku samounicestwienia.
Zatem kończę ot, tak – poddaję temat do refleksji,
czy też dyskusji . Ze swojej strony chciałbym wierzyć, że zdrowy rozsądek i
instynkt samozachowawczy pozwolą nam odrzucić, to co przeklęte w postępie, a skupić
się na tym co dobre , zachowując w ten sposób równowagę, dającą szansę na
przeżycie. Wątpliwości jednak cały czas pozostają.