.

.

czwartek, 30 października 2014

Pokolenie elektroniki użytkowej ...


Kiedy patrzę na relacje międzyludzkie mojego 15-letniego syna widzę , że on najlepiej porozumiewa się z takimi chłopaczkami między 20 a 30 rokiem życia. O ile nigdy nie było jeszcze takiej przepaści technologicznej między rodzicami a dziećmi, to również nigdy nie było takiego porozumienia między pokoleniem dziesięcio- i dwudziestoparolatków. Z niezrozumieniem obserwuję takie tandemy, wtulone w siebie ponad jednym I-padem czy innym gadżetem służącym szerokorozumianej rozrywce.
Te szczególne relacje juniora zaczynam lepiej rozumieć w trakcie wizyt w sieciówce ze wspomnianymi niezbędnymi do życia gadżetami. Oczywiście wiem, że nazywa się to ipod touch, tylko się tak z kokieteryjną protekcjonalnością dystansuję, bo, szczerze mówiąc, nie rozumiem połowy funkcji tego urządzenia.

Po wejściu do sklepu zostajemy otoczeni przez sprzedawców, ale ponieważ chcemy obejrzeć  konkretną rzecz, to konkretna pomoc jest mile widziana. Z nami jest jeszcze kolega dziecka. Sprzedawca przestaje na mnie zwracać uwagę. Obserwuję więc tylko rozwój sytuacji i ogarnia mnie zachwyt. Przez prawie godzinę cała uwaga – najpierw jednego, potem dwójki – młodych sprzedawców skupia się na moim synu i jego koledze, którzy przyszedł z własnym aj-bla-bla. Na oko  mają przynajmniej po 25 lat.

Pytania młodszych traktują z najwyższym profesjonalizmem. Żadnego tam protekcjonalnego „w czymże mogę wielce szanownym panom pomóc?” ani cukierkowatego mizdrzenia się: „a co też skarbeńki chcecie?”.

Nie mam wielu złudzeń co do czystości intencji kolejnych wcieleń Steve’a Jobsa – bo w ogóle nie wierzę w czyste intencje korporacji. Wychodzę jednak z założenia, że każdy ma prawo do swojej porcji hipokryzji. Domyślam się, że pracownicy są szczegółowo poinstruowani w obsłudze klienteli z drugiej klasy gimnazjum – nie sprawdzałem statystyk, ale podejrzewam, że stanowi ona jakieś 25 proc. korzystających z przeróżnych aj-cudów. A przecież te dzieci rosną i będą wracać, już bez taty.

Kiedyś sami byliśmy dziećmi i wysłuchiwaliśmy: „ja w twoim wieku”… Bla bla bla.

Obowiązek rodzicielski nakazuje nam od czasu do czasu rzucić: „Wojtek, do książki!”, „Wika na angielski!”. Po czym, zaspokoiwszy kłopotliwe poczucie obowiązku, oddajemy się własnej aktywnej działalności elektronicznej, co jakiś czas prosząc Wojtka o zainstalowanie sterowników albo wyjaśnienie, która ładowarka do czego służy. Wtyczki w naszych ścianach zaczynają przypominać włochate uszy paskudnego dziada. Rozkrzaczone kable mnożą się chyba między sobą, a my brodzimy w tym kłębowisku rozpusty bezradni jak… no nie, nie jak dzieci – dzieci wołamy do pomocy.

Grunt usuwa się nam spod nóg, pokolenia się przesunęły, nie nadążamy za tym wszystkim. Boimy się już nawet spytać takiego małolata, kim chce być, gdy dorośnie, bo sami nie bardzo już wiemy, kim chcemy być za 15 lat. Bo że nie będziemy tym, kim jesteśmy teraz – jest prawie pewne. Zapędziliśmy się w kozi róg.

Mój zachwyt w sklepie z elektroniką użytkową wywołany jest obserwacją , że sprzedawcy od Jobsa traktują tych 15-latków z autentycznym, hmm… szacunkiem. I niech mi tu nie wyskakują pogromcy bachorów, że teraz to gówniarzom się wszystko należy i jeszcze szacunek im się należy. Ja tam wychodzę z założenia, że szacunek człowiekowi należy się od urodzenia, a reszta, z odrobiną kindersztuby, przyjdzie sama.


O czym warto pamiętać, bo przesuniecie pokoleń, bo coś ze sobą trzeba będzie zrobić do 67 roku życia, i takie tam jeszcze… bla bla bla.