.

.

wtorek, 30 maja 2017

Plastikowe dzieci ...



Robienie kolejnego sprawozdania zbliżało się ku końcowi. W czasie tej przejmującej korporacyjnej czynności spoglądałem no to co moja połówka oglądała w telewizorze. Na bliżej nie określonym kanale przedstawiano film dokumentalny tudzież relację z amerykańskiego konkursu piękności. Na początku widziałem same twarze. Nie powiem, ładne, ale oczywiście sztuczne, plastikowe, z reguły to dość normalne w takich konkursach. Zdziwiło mnie nieco, że wyglądają dość nienaturalnie na te wszystkie kobiety biorące udział w konkursach. Niespecjalnie zaciekawiony liczyłem dalej. Kiedy ponownie spojrzałem na tv to prawie upuściłem laptopa z wrażenia. Widziałem stado Parisek i Dód, a nawet Pamelek. Tylko one miały po metr wzrostu. Przez dłuższy czas nie wiedziałem czy jestem w szoku, czy może oburzony? Zdegustowany, czy poirytowany? W sumie nadal nie wiem co o tym myśleć. Niby dzieci. Niby dziewczynki. Tylko ten pełen makijaż, doczepiane włosy, doklejane rzęsy. Kategorie wiekowe do lat trzech i od 4 do 8… Albo jakoś tak. I te dzieci - tu się zastanawiam jakiego synonimu użyć? O tak wyglądającej nastolatce mówi się  „plastil”„blachara”, „tipsiara”, prezentując się na scenie, w kostiumach, które zakrywałyby same piersi, gdyby one te piersi miały, wykonywały ruchy. I to nie byle jakie. Wypinanie pośladków, kręcenie biodrami, prezentacja płaskiej klatki piersiowej. Ruchy stanowiące połączenie flirtu i ruchów frykcyjnych. Macie w rodzinie jakąś sześciolatkę? Wyobraźcie sobie, że zachowuje się jak pierwsza lepsza puszczalska z dyskoteki. Czy tak wychowuje się współcześnie dzieci? Co nieco zrozumiałem kiedy zobaczyłem matki tych dziewczynek. Absolutnie żadna nie była podobna do swojej małej „piękności”. Wszystkie, bez wyjątku były typowymi amerykańskimi kurami domowymi, z dużą nadwagą, z tłustymi włosami, zmarszczkami, bez śladu makijażu czy dobrego smaku w ubieraniu się. One po prostu przenoszą na swoje dzieci marzenia o tym jakie same chciały zawsze być. Przykre to bardzo, bo osobiście uważam, że krzywdzą swoje dzieci i odbierają im prawdziwe dzieciństwo. Bieganie po podwórku, kilka siniaków, jakaś blizna na pamiątkę, a dla nich pewnie koleżanki do wspólnej zabawy lalkami i wyimaginowane baśniowe przestrzenie wokół własnego domu. To są wspomnienia z dzieciństwa. A nie rywalizacja o to, która ma dłuższe plastikowe rzęsy, a która bardziej krzywy nos, ale za to dobrze przypudrowany. Do czego ten świat zmierza ……

O planowaniu urlopu słów kilka ...

Mamy wreszcie lato, słońce świeci, urlop tuż, tuż. Na ulicach, w gazetach, w radiu – wszędzie atakują nas oferty biur podróży. I choć w portfelu permanentny brak środków płatniczych, to jednak zerkamy na propozycje organizatorów wypoczynku. A tam promocje, obniżki, pobyt na Majorce w cenie pokoju w Małkini!
Ale to jeszcze nic; wszystkie te apartamenty, hotele itd., to obiekty minimum trzygwiazdkowe. Jakaż to wielka moc sprawia, że skromny pokoik gdzieś tam awansuje do tak wysokiej rangi? Jaka siła dżedaj powoduje, że drewniana chałupa na pięknych zresztą Mazurach staje się rezydencją? Telewizor kolorowy w pokoju! Tak, moi mili, telewizor oznacza wysoki standard wypoczynku!
Tylko czy na pewno tak jest? No bo czy po to, przez całe dwanaście miesięcy, marzymy o błękitnym niebie nad szumiącym morzem, o lesie pełnym jagód, górach z kozicami biegającymi po zboczach, żeglowaniu, wiosłowaniu i wreszcie naprawdę świeżym powietrzu, żeby ktoś wstawił nam do tego naszego małego raju telewizor?! Obiecujemy sobie, że wreszcie weźmiemy się za nasze pękate brzuszki, zwiotczałe mięśnie, wygięte kręgosłupy i pozbawiony tlenu mózg, m.in. po to, żeby móc odpocząć od polityków, wszelakich propagandowych telewizji czy to z jednej czy drugiej strony.
Co innego kobiety, je mogę zrozumieć, bo nie zawsze można się rozstać na dłużej z doktorem z Leśnej Góry. Ale my, panowie, nie zostaliśmy powołani do robienia na drutach przed telewizorem, ale do podejmowania wyzwań. Jakich? A choćby przejście z kwatery do najbliższego baru, a to pewnie będzie prawie pięć kilometrów, no i trzeba jeszcze z tego baru wrócić.
A tak,  ogląda człowiek różne kanały - kiedyś były dwa i był spokój - tam namawiają go do odwiedzenia np. Wysp Kanaryjskich czy innych egzotyków. Zafascynowany – oszczędza przez lata całe, niedojada, spodnie nosi pocerowane – ale w końcu jedzie. Wreszcie zjawia się w tym trzygwiazdkowym apartamencie, a tam wstawiają mu telewizor, gdzie może sobie na jednym z kanałów obejrzeć... Wyspy Kanaryjskie czy tez inne egzotyki ;-)
A może by tak zrezygnować z urlopu - tak zastanawiam - czy dobrze zorganizowany weekend, dający odprężenie, nie jest przypadkiem bezpieczniejszy dla naszego zdrowia psychicznego, niż zdradziecki dwutygodniowy urlop. Przecież podczas dobrze zorganizowanego wypoczynku weekendu – na przykład 2 dni w spa, albo w domku w górach, albo w jakimś dużym mieście z dokładnie zaplanowaną trasą, tudzież nad jeziorem lub na łonie natury w lesie albo u sąsiadki na plotach -co kto lubi – pozwolą odprężyć się, pośmiać, zresetować i jednocześnie nie dadzą zapomnieć, że już wkrótce – trzeba iść do pracy.
Dla przykładu piątek wieczór – odpoczynek, sobota – całkowity relaks i apogeum błogiego odpoczynku, niedziela – domowy rosół i regeneracja po dwóch zasadniczych wieczorach odpoczynku. A w poniedziałek taki wypoczęty człowiek z tęsknym westchnieniem za minionym weekendem wraca do roboty, i znowu cierpi za miliony. Ale! Żeby za miliony! Jeśli ma możliwość cierpieć choćby za 2 tysiące, to owo cierpienie już jakoś tak można ukoić. I jakoś łatwiej się przestawić na tryb: PRACA mając w perspektywie, że za 5 dni znów będzie weekend. A jak przejść do porządku dziennego nad faktem, że kolejny dwutygodniowy urlop będzie za rok? Za 360 dni z hakiem?! To jest nie lada wyzwanie.
Nie lada zdradzieckim może okazać się fakt wyjazdu na kraniec świata! Na przykład -nad morze. A jeśli, ironią losu, wszystkie niże i wyże tak się splotą, że nawet nad poczciwym Bałtykiem będzie piękna, słoneczna pogoda? Pół biedy, jeśli się przechadzasz morskim brzegiem w płaszczu przeciwdeszczowym, próbując pokonać opór powietrza wywołany wiatrem. Ale jeśli przez 14 dni niebo jest bezczelnie niebieskie i słońce „delikatnie” przypieka? Sam parokrotnie doświadczyłem tej anomalii pogodowej. I proszę, jeden dzień, drugi, piaty – i nagle, ni stąd ni zowąd, człowiek jest wypoczęty, zmienia karnację na coraz bardziej a la Mohikanin , tu i tam rybka, w międzyczasie tańce i swawole na plaży, jod, świeże powietrze, nowe znajomości, nowe otoczenie – radość, święto, celebracja  – i bum! Czas wracać!



Wtedy to jest dopiero ciężko popakować te wszystkie zapiaszczone ręczniki, koce, maty, parasole, parawany czy w przypadku kobiet  te 20 sukienek, co się wzięło ze sobą, choć chodziło się tylko w trzech.  A jak ciężko założyć plecak na przypalone ramiona. Ale jeszcze ciężej jest rozpakować to wszystko w domu. Popatrzeć z nostalgią na zdjęcia, wrzucić na fejsa czy tweeta, powzdychać, chcieć wrócić i nie móc.
Reasumując koszmarem jest - jak urlop jest udany. Trudno się przystosować do nowej, czyli właściwie starej, pourlopowej brutalnej rzeczywistości. W poniedziałek zwleka człowiek z wstaniem z łóżka, tuż przed drzwiami biura ścisk w żołądku, perspektywa wszystkich nieodebranych przez 2 tygodnie służbowych e-maili przyprawia o lekki zawrót głowy, a i opaleniznę koledzy nie wiadomo, czy pochwalą, bo skóra miejscami obficie zeszła. Nic, tylko stanąć i się rozbeczeć, jeśli się nie należy do kategorii pourlopowych twardzieli.

Więc ja tak sobie myślę, że jeżeli nie weekend a urlop – to należy go zaplanować rozsądnie. Wybrać  jakieś zagraniczne wakacje w egzotykach z nieznanym biurem podróży, szacując tak, żeby w ostatni dzień to biuro ogłosiło upadłość. Wypad z hotelu, godziny na lotnisku – wtedy będzie się przeklinać urlop i fakt, że w ogóle się zdarzył. Moja znajoma tak zakończyła swoje pierwsze zagraniczne wczasy chociaż nie do końca świadomie, i z całą pewnością teraz może opowiadać o szczęściu początkującego. Cała w skowronkach wróciła do pracy. Z ulgą oraz poczuciem bezpieczeństwa do służbowej monotonii i nawet się cieszyła, że skóra po opalaniu zeszła. Bo gdzież to może być lepiej niż w pracy!